Nieduże kolonialne miasto nad cieśniną
Malakka mniej więcej w połowie drogi między KL a Singapurem
stanowiło mój ostatni przystanek w Malezji przed opuszczeniem kraju
i wjazdem właśnie do super-hiper mega nowoczesnego,
szklano-stalowego (a jednocześnie zadziwiająco bardzo zielonego),
drogiego jak jasna cholera Singapuru. W sumie to ani o nim nigdy
wcześniej nie słyszałem, ani nawet już po przeczytaniu co nieco
na jego temat, miasto nie kusiło jakoś bardzo wyjątkowo zachęcając do
odwiedzin. Owszem, coś tam znalazłem, że przypomina nieco
Georgetown i że ma starówkę wpisaną na listę Światowego
Dziedzictwa UNESCO. Że można tu chwilę odpocząć nie robiąc nic
przez kilka dni, zachodząc od czasu do czasu na kawę lub herbatę
do jednej z knajpek zlokalizowanych przy nadrzecznej promenadzie. Z
drugiej strony jest, jak zwykle gwarne, Chinatown gdzie można się
wybrać na zakupy. Że wreszcie można zobaczyć jedyne w swoim
rodzaju „pluszowe rydwany” z Melaki. Stwierdziłem, że skoro
czas mnie nigdzie nie goni, a do tego miasto jest po drodze to czemu
nie zajrzeć. Tym bardziej, że zaintrygowały mnie te
„rydwany”. I tak kolejne 4 dni, moje niestety ostatnie w Malezji,
spędziłem w nadmorskim mieście Melakka.