Jest w Malezji takie miejsce gdzie prawie każdy znajdzie coś
dla siebie. Lubujesz się w kolonialnej architekturze z XIX i początków XX wieku? Bardzo
proszę, większość ulic starego miasta Georgetown zabudowana jest takimiż
budynkami. Dawno minione wpływy brytyjskie są wciąż bardzo dobrze widoczne na
ulicach miasta. Czy to właśnie pod postacią wspomnianych budynków mieszkalnych
i usługowych czy np. pod postacią fortu obronnego Cornwallis wybudowanego pod
koniec XVIII w. z inicjatywy założyciela miasta, kapitana Francis’a Light, z
działami wycelowanymi w wody cieśniny Malaka. Całość na tyle ciekawa i nietuzinkowa
(nie mająca odniesienia w całej Azji Południowo-wschodniej), że znalazła
uznanie w oczach komitetu UNESCO, który wpisał całą starówkę miasta na listę
Światowego Dziedzictwa UNESCO.
|
Architektura Georgetown
(zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
A może bardzo chciałbyś odwiedzić Chiny ale nie chce Ci się
szarpać z urzędnikami o wizę i w ogóle jechać do państwa Środka? (bo komu by się chciało po przeczytaniu mojego bloga ;)) Nie ma sprawy –
wystarczy odwiedzić Georgetown gdzie znamienity procent mieszkańców stanowią
Chińczycy prowadzący swoje małe interesy gdzie się człowiek nie obróci.
Sklepy, małe i duże, restauracje, bary, warsztaty i moje ulubione – garkuchnie uliczne
gdzie za złotówkę lub dwie (lub więcej wedle zamożności i apetytu) można wrzucić na ząb
drobne przekąski na zimno i ciepło. W mieście nie brak również tradycyjnych
świątyń taoistycznych sąsiadujących z budowlami sakralnymi innych wyznań i
religii. Nie tak okazałe gabarytowo może jak te w Chinach ale z pewnością oryginalne i
ciekawe dla kogoś zainteresowanego tematyką.
Nie lubisz chińczyków jak ja? Więc może zawsze marzyłeś o
odwiedzeniu Indii? (jak ja :))
Za nim się rzucisz na głęboką wodę i utoniesz w Delhi lub Bombaju proponuję
wizytę w Little India – jednej z dzielnic Georgetown – z całym hinduskim harmidrem,
rozgardiaszem, miszmaszem i hałasem.
Zbliżając się do dzielnicy hindusów już z daleka słychać bollywoodzkie hity
muzyczne dobywające się z powystawianych na chodnikach przed sklepami
głośników, które w miarę zbliżania się w odległości 3 metrów potrafią
skutecznie zagłusić startujący myśliwiec wojskowy. Dziesiątki sklepów z
ciuchami, biżuterią, płytami CD, muzyką i filmami największej wytwórni obrazów
ruchomych na świecie. Feria barw i kolorów, których połowy nawet nie podjąłbym
się nazwać. A to wszystko zanurzone w dziesiątkach zapachów dobywających się z
palonych przy i w każdym niemal sklepie kadzideł. Całości dopełniają liczne
restauracje i knajpy, w których hindusi swoimi (można mieć tylko nadzieję
czystymi) rękoma lepią placki thosai, roti czy chapati, puste lub z wypełnieniem
z cebuli, czosnku lub jajka, serwują kurczaka w miodzie, wyśmienitego kurczaka
curry czy „mój ulubiony” nieśmiertelny, nasi goreng czyli smażony ryż z warzywami. A jak się człowiek już naje
do syta (i zapłaci za to 1/3 tego co w barze mlecznym w Polsce) może się udać
na zwiedzanie świątyń hinduskich sąsiadujących ze świątyniami chińskimi,
kościołami chrześcijańskimi czy meczetami z nawołującymi do wspólnej modlitwy
muezinami.
|
I zaprawdę powiadam Wam: kupujcie video u Lakshmi'ego
(sklep z muzyką i filmami w Little India) |
Cały ten miszmasz kulturowy nie dość, że nie razi,
ale koegzystuje w harmonii tworząc spójną całość w mieście nieznacznie większym od
Gdańska.
Pisząc o Georgetown nie można nie wspomnieć o wszechobecnych
na starówce muralach powstałych w ramach projektu będącego częścią George Town
Festival 2012, a przyciągającego do miasta rzesze turystów. Ot, graffiti na ścianach budynków ale za to jak kapitalnie
zrobione. Nie dziwne, że czasem trzeba czekać w kolejce dziesiątek
rozwrzeszczanych, dzikich chińczyków aby móc zrobić jedną fotkę.
|
Zadziwia mnie to niezmiennie, że też się ludziom tak chce
(zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
|
Sztuka uliczna w Georgetown |
|
Sztuka uliczna w Georgetown |
Natomiast dla mnie osobiście wizyta w Georgetown okazała się
wyjątkowo szczęśliwa z jednego jeszcze powodu. Otóż miałem tam okazję poznać –
ponownie – wyjątkowych ludzi. Z Eweliną i Piotrem, przesympatyczną parą z
Gdańska będącą w swojej półrocznej podróży po Azji na tyle przypadliśmy sobie
do gustu, że spędziliśmy razem w trójkę, nie tylko najbliższe kilka dni w
mieście ale cały następny miesiąc, zjeżdżając zachodnie wybrzeże Malezji z
północy na południe, aż do Singapuru. Również dzięki nim miałem okazję poznać
kilku Pakistańczyków mieszkających w Georgetown, których legendarną gościnność miałem
okazję przetestować. I potwierdzam, tak w istocie jest. Dość wspomnieć, że
specjalnie dla nas zaaranżowali prywatną lekcję robienia chapati – tradycyjnego
placka z ciasta pszenicznego, wody i soli – oraz kurczaka curry (rewelacyjny!)
w kuchni swojej włoskiej świeżo otwartej restauracji. Swoją drogą w życiu bym
nie pomyślał, że kiedyś będę robił pakistańskie danie we włoskiej restauracji prowadzonej
przez Pakistańczyków w Malezji. I dlatego nigdy żadna wycieczka z biurem
podróży nie będzie tak ciekawa, a na pewno zaskakująca, jak ta zorganizowana
własnymi siłami :)
|
Efekt końcowy kulinarnych zmagań w Georgetown |
PS. Jakby się ktoś wybierał w te strony i chciał odwiedzić
włoską restaurację prowadzoną przez Pakistańczyków to proszę się kierować do:
La Cosa Nostra Restaurant, adres: Lebuh Campbell 165, George
Town, Penang
i jeśli będzie okazja, porozmawiać z jej menagerem Atif’em
Hashmi. Dobre jedzenie, miłe towarzystwo i ciekawa konwersacja gwarantowane.
Jak smacznie to wszystko opisane! A jak się serducho raduje na wspomnienie naszej wspólnej podróży i lepienia chapati :D. Trochę tu tęsknimy już, trzeba przyznać! Chyba ze cztery dni Cię nie ma, a wydaje się znacznie dłużej. No właśnie - cztery dni, a Ty już uporałeś się z przebraniem tylu zdjęć - szacun. Nam pewnie to sporo jeszcze zajmie i chyba sami własnych zdjęć nie obrobimy tak, jak Ty to zrobiłeś! Bez podpisów połowy bym nie poznała nawet. Cudna robota!
OdpowiedzUsuń