Tak to jest jak się spotyka ludzi w drodze i pozwoli się im
wleźć ci na głowę. Tak długo będą namawiać, krążyć wokół tematu, napomykać niby
przypadkiem, że w końcu dla świętego spokoju pojedziesz z nimi tam gdzie
pierwotnie nie planowałeś…i zobaczysz przy okazji pradawne malowidła naskalne
pozostawione przez niegdysiejszych mieszkańców tych terenów przed 3000 lat!
Oraz kilka najbardziej chyba kiczowatych świątyń jakie
miałem okazję w życiu oglądać. Ale nie wszystko w końcu musi być świetne, super
i niesamowite. Tak czy siak dobrze się stało, że dałem się namówić i wraz z
Eweliną i Piotrem pojechaliśmy do Ipoh. Choćby również dlatego, że po pierwsze
kupiłem tam fajną i tanią koszulę lnianą, a po drugie odkryłem w hinduskiej
knajpie smaczny deser – ais kacang –
który później będzie za mną wszędzie łaził. Półpłynny, krojony lód polany
słodkimi syropami i posypany fasolą, kukurydzą, jakimiś żelkami i galaretkami i
polany mlekiem skondensowanym. Mega dziwna mieszanka i po pierwszym kęsie
pożałowałem wydanych nań pieniędzy, ale po zjedzeniu całości już szukałem w
portfelu gotówki na kolejną porcję.
W sumie Ipoh, jedno z większych miast Malezji, nie zrobiło
na mnie jakiegoś dobrego wrażenia. Chociaż złego też specjalnie nie. Ot, taki
przystanek po drodze, który w mojej opinii można pominąć bez wielkiej straty
dla doznań turystycznych, ale jak się już tu człowiek zatrzyma to żałować jakoś
specjalnie również nie będzie. Jest starówka gdzie, podobnie jak w Georgetown, można
się przejść szlakiem ciekawej sztuki ulicznej i odkrywać kolejne malunki na
ścianach starych kamienic. Choć zdecydowanie na mniejszą skalę. Znaczy
zdecydowanie mniej tego grafiti niż u sąsiada na północy.
|
Sztuka uliczna w Ipoh |
|
Sztuka uliczna w Ipoh |
|
Sztuka uliczna w Ipoh |
Spacerując można się natknąć na ciekawie zaaranżowaną
przestrzeń publiczną gdzie w starych kamienicach mieszczą się autorskie
pracownie różnej maści artystów lub fajnie zaaranżowane knajpki i restauracje.
|
Elewacja jednego ze sklepów z ciuchami i winylami |
|
Elewacja holu głównego w malutkim centrum
ze sklepami artystycznymi i knajpką |
|
"Zadaszenie" wąskiej uliczki między kamienicami |
Jest, podobnie jak w wielu miastach Malezji, dzielnica Little
India, która jednak zupełnie się chowa przy tej z Georgetown. W zasadzie gdyby
nie duży znak-brama nad ulicą to nie da się odczuć, że człowiek wchodzi właśnie
na teren wyznawców Shivy, Brahmy i Vishnu. Jest wreszcie dworzec kolejowy, neo-klasyczny/Edwardiańsko
barokowy budynek (cytat za wikipedią) nazywany Taj Mahal z Ipoh (w sumie nie
wiem czemu, bo poza białym kolorem niespecjalnie przypomina budowlę z Indii)
oraz kilka innych, utrzymanych w podobnym stylu, budynków. Co by tu jeszcze…a
tak, Ipoh słynie w całej Malezji z tzw. Ipoh
white coffee. Kawy pochodzącej z ziaren prażonych z margaryną z oleju
palmowego i serwowanej z mlekiem skondensowanym. Jako, że żaden ze mnie amator
czarnego napoju (przez dwa miesiące w Wietnamie i Kambodży wypiłem chyba więcej
kawy niż przez swoje dotychczasowe życie), choć powoli zmieniający swoje
podejście do tego trunku na bardziej pozytywne, nie potrafiłem zapewne docenić jej walorów i nie umiem powiedzieć czy faktycznie zdobyta w Malezji renoma jest
zasłużona. Chociaż mimo wszystko kawa była lepsza niż ta znana mi z Polski, acz z drugiej strony nie jakoś specjalnie lepsza niż ta w Wietnamie czy Kambodży.
Wreszcie można w Ipoh zobaczyć wspomniane we wstępie
naskalne malowidła. Ciężko powiedzieć czy faktycznie są takie stare, bo
znajdują się na skałach, w żaden sposób niezabezpieczonych, w żaden sposób nie
pilnowanych. Każdy może tam przyjść i namalować na kamieniu co mu się żywnie
podoba. Co zresztą ludzie czynią bo jest całe mnóstwo podpisów, grafiti i
tandetnych obrazków wszędzie dookoła. Więc równie dobrze, albo ktoś mógł sobie
jaja zrobić, namalować te rzekomo stare malowidła i wysłać plotkę w świat, albo co gorsza, mógłby je ktoś
zamalować i jeśli faktycznie są takie stare byłaby wielka szkoda. Stare
czy nie – wyglądają na faktycznie pradawną sztukę stworzoną przez zamierzchłe
plemiona zamieszkujące niegdyś te tereny.
|
3000 letnia meduza |
|
3000 letni kaszalot |
|
Polowanie sprzed 3000 lat |
Zaś dla pasjonatów świątyń Ipoh oferuje, wydawać by się
mogło z opisów w necie, nie lada gratkę. Mnóstwo świątyń wykutych w wysokich
skałach przypominających wyglądem te z Halong Bay (skały nie świątynie). Sam jak
o tym przeczytałem to, mimo że nie jestem pasjonatem świątyń, miałem ochotę
poeksplorować wydrążone w skałach i jaskiniach stare ołtarze, posągi, miejsca
czci i hołdu dla różnych egzotycznych bóstw. Jakaż jednak daleka od oczekiwań
okazała się rzeczywistość – takiej szmiry i tandety nigdzie nie widziałem.
Jakieś postacie zwierząt tak tandetnie wyrzeźbione w (chyba) gipsie i
pomalowane na jakieś abstrakcyjne kolory. Różowy koń, niebieska koza, zielony
słoń i cały koszmarny zwierzyniec przypominający figurki z modeliny ulepione
przez dzieci na zajęciach praktycznych w podstawówce. Jedynie duże rozmiary
zradzały, że pracę wykonał jakiś domorosły artysta a nie jacyś młodzi wyrobnicy.
W świątyniach z kolei posążki tłustego buddy przypominające jakieś ruskie
matrioszki z zarumienionymi polikami, uśmiechające się rubasznie gdzie się
człowiek nie obejrzy. Figurki smoków ze świecącymi na czerwono żarówkami
zamiast oczu. Posążki bóstw z różnych religii przemieszane razem, poprzetykane
sztucznymi kwiatami i kadzidłami w takiej ilości, że czasami nie dało się
oddychać. Cały ten cyrk przypominał…właśnie, nieco cyrk albo jakiś mega
kiczowaty park rozrywki gdzie można się wdrapać na różowego słonia i cyknąć
pamiątkową fotę, a przy okazji kupić karteczkę, zapisać życzenie i zawiesić na
drzewie. Chociaż to ostatnie akurat chciałem zrobić tylko kartek już zabrakło :) W sumie
to nawet dałoby się przymknąć oko na tą
całą pstrokatą i kiczowatą tandetę, w końcu różne są religie. Świątynie
hinduistyczne np. nie grzeszą umiarem i dla nas katolików przyzwyczajonych do patetycznych witraży i ikon, trochę takiej grobowej bym napisał atmosfery w kościołach, mogą się wydać śmieszne i niepoważne. Sęk w tym, że całość była urządzona w takim stylu,
że zupełnie odarta z jakiegokolwiek pierwiastka duchowości. Całe szczęście, że
wejście do świątyń jest za darmo bo nie przebolałbym chyba straty nawet 1 złotówki
na tę wątpliwą przyjemność. Zdecydowanie rzecz nie warta zachodu. A do tego
jeszcze jak zwykle padał deszcz :)
|
Wesołe tłuściochy |
|
Te wiszące to kadzidła a na podłodze gruba warstwa pyłu z nich.
Korytarz do przejścia na bezdechu |
Jak widać z opisu Ipoh mnie nie urzekło. Ale jak by nie było,
wizyty nie żałuję. Choć potencjalnym turystom mającym ograniczony czas i/lub
pieniądze wizyty tutaj raczej bym nie rekomendował.
|
Nadrzeczna promenada nocą
(zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
PS. Z tym nagabywaniem (we wstępie) na wspólny
wyjazd do Ipoh oczywiście trochę przesadzam. Aż tak Ewelina i Piotr nie musieli mnie prosić
żebym tam z nimi jechał :)
Tradycyjnie na koniec więcej zdjęć (tym razem nie wszystkie
mojego autorstwa, część dzięki uprzejmości zacnej dwójki z bloga
www.wszedzie.com):
|
Polska sztuka uliczna w Ipoh |
|
Sztuka uliczna w Ipoh |
|
Sztuka uliczna w Ipoh |
|
Sztuka uliczna w Ipoh |
|
Góry z naskalnym grafiti sprzed 3000 lat |
|
Jak widać trochę wspinania było |
|
Formacje jak nie przymierzając z "Aliena" |
|
W grocie króla gór (pod malowidłami naskalnymi)
(zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
|
"Poważne" miejsce kultu
(zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
|
Jedna ze świątyń w grotach
(zdjęcie dzięki uprzejmości
www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
|
Ogród przy świątyniach w pieczarach (taki sobie, choć podobno
wygrał konkurs na najlepszy ogród w kraju parę lat wstecz) |
|
"Zadaszenie" wąskiej uliczki między kamienicami - No.2 |
|
Little India w Ipoh (w tle obrzydliwy blok) |
Dzięki Dziku, że tak ulgowo nas potraktowałeś z tym nagabywaniem ;). Czuliśmy ciągle, że już przesadzamy, ale jakże szkoda byłoby się rozstać!!! :D
OdpowiedzUsuń