Jedno z NAJ:
- nowocześniejszych;
- lepiej rozwiniętych;
- szybciej rozwijających się;
- bogatszych;
- bardziej zielonych;
- mniejszych;
- gęściej zaludnionych,
państw świata miało stanowić, jak się okazało, ostatni przystanek w mojej wycieczce przez Azję.
Miałem nieco obaw przed przyjazdem tutaj, że po całkowitym zdziczeniu w Kambodży gdzie nie musiałem stosować się do żadnych przepisów, zakazów i nakazów wyjdę z rozpędu na ulicę na czerwonym świetle i dostanę natychmiast mandat, który zeżre mi wszystkie oszczędności pieczołowicie ciułane przez ostatnie lata. Na szczęście po drodze była jeszcze Malezja gdzie jako tako odzyskałem nieco cywilizowanej ogłady i nie doznałem szoku teleportując się z XVIII wieku wprost do XXII :)
Ale po kolei.
Na początek dwie scenki coby przybliżyć nieco tutejsze zmagania z codziennością ;)
Scenka rodzajowa nr 1
Weszliśmy z Eweliną i Piotrem do
małego osiedlowego sklepiku przy naszym hostelu poszukać jakiejś
alternatywy dla drogich knajp z myślą kupienia jakiś składników
na śniadanie/obiad/kolacje i przyrządzenia tego w hostelowej
kuchni. Właścicielka sklepiku wychyliła się z zaplecza po jakiejś
minucie i stanęła za ladą czekając na skasowanie zakupów i
napełnienie kiesy. Ponieważ był to nasz pierwszy sklep w
Singapurze więc bacznie badaliśmy wszystkie nowinki spożywcze tam
dostępne a niewidziane do tej pory np. w Malezji. Zresztą do końca
sami nie wiedzieliśmy czego chcemy więc się kręciliśmy trochę
między półkami jak przysłowiowy smród po gaciach ;) Ostatecznie
po chyba ponad 20 minutach i uważnym zbadaniu każdej puszki i
butelki, każdego słoika i kartonika Piotrek wybrał jakieś ciastka
i uderzyliśmy do kasy, w której oczekiwała już z niecierpliwością
wyraźnie malującą się na twarzy sprzedawczyni o wyraźnych
chińskich rysach. Oho, co bardziej uważni pewnie już się
domyślają, że skoro pojawił się chińczyk to dobrze nie będzie
;) Ano nie będzie. Gdyby ta pani miała słowiańską urodę to
dałbym sobie rękę uciąć, że lata całe spędziła w głębokim
PRLu za ladą w jakimś supersamie z kiełbasą, octem i wódką i
przeniosła zdobyte tam doświadczenie w obsłudze klienta do swojego
małego sklepiku na drugim końcu świata. Kiedy Piotrek podał jej
ciastka wyjął portfel i zaczął szukać drobnych żeby zapłacić.
Bardzo chyba nadwyrężyliśmy cierpliwość pani ekspedientki albo
bardzo się jej spieszyło na zaplecze bo kiedy Piotrek żonglował
drobniakami na dłoni ta nagle wyparowała z ogromnym westchnieniem,
któremu towarzyszyły pioruny ciskane z oczu czy nie mógłby się
łaskawie pospieszyć bo ona już tu długo czeka żeby nas obsłużyć.
Po czym wzięła kasę, szmyrgnęła ciastka i w te pędy oddaliła
się do swojego ciemnego kąta za sznurkową osłoną drzwi
prowadzących na ukochane zaplecze gdzie czekała już nagroda w
postaci grającego telewizora i święty spokój.
Scenka rodzajowa nr 2
Szwendając się po mieście trafiliśmy
na tzw. hawker centre. W Malezji czy Tajlandii (w mniejszej ilości
również w Kambodży czy Wietnamie) hawker stalls to takie przewoźne
garkuchnie rozstawiane wprost na ulicach i chodnikach najczęściej
późnym popołudniem i wieczorami kiery skwar zelżeje i temperatura
spadnie w znacznie znośniejsze okolice poniżej 30 stopni a kucharz
w oparach smażonych sattay'ów czy ryżu z warzywami nie czuje się
jak w piekle. W bardziej cywilizowanym i nowoczesnym Singapurze
garkuchnie kilkudziesięciu kuchcików zebrano razem do kupy i
wprowadzono do hawker centres gdzie każdy właściciel ma swoje
stoisko w ciągu kilkunastu/dziesięciu podobnych małych
pawiloników. Dwa takie ciągi zlokalizowane są po obu stronach
centrum a pośrodku między nimi jest dużą część jadalna z
plastikowymi stołami i krzesłami. Całość zadaszona coby można
było spokojnie zjeść niezależnie od warunków atmosferycznych.
Nad każdą ladą w każdej małej knajpce jest obrazkowe menu z
cenami ułatwiające wybór nieobytemu turyście. Po przejściu
całego centrum Piotrek wybrał zupę z nudlami u sympatycznie
wyglądających kuchcików zaś ja z Eweliną wybraliśmy coś
bardziej treściwego u nie tak sympatycznie wyglądającej kucharki z
innej knajpki. Nie muszę chyba wspominać, że pani osobiście
tudzież jej przodkowie przybyli tutaj z Chin co by mogło tłumaczyć
niezbyt promienną aparycję. Tak czy siak, wybrawszy z menu pozycję,
która pasowała mi smakowo i cenowo zacząłem pokazywać palcem
wśród pojemników za ladą z całym asortymentem co bym chciał
żeby mi nałożyła na talerz. Kiedy znajdowała się tam już jakaś
sałatka z ryżem wskazałem kurczaka i jakiś inny kawał mięsiwa.
Niesympatyczna pani powiedziała, że ok, ale to będzie kosztowało
więcej.
Jak więcej – się pytam. Przecież
tu w menu stoi, że ryż plus sałatka plus dwa kawałki mięsa
kosztują tyle i tyle (już nie pamiętam dokładnej ceny).
Nie, nie krzyczy, kiwa głową i
wymachuje wolną ręką baba. Będzie kosztować więcej.
Czyli, że co, że menu jest złe,
nieaktualne? – dopytuję się.
Tak, złe menu, nieaktualne i twoje
jedzenie będzie kosztować więcej słyszę w odpowiedzi.
No to skoro taka jesteś cwana i
myślałaś, że wycyckasz na kasę białego turystę to ja nie chcę
w takim razie tego co wybrałem, powiedziałem stanowczo. Nie będę
tańczył jak mi zagrasz. Już wystarczająco mi krwi natruli Twoi
pobratymcy z Chin przed kilkoma miesiącami ;)
Ale jak to, musisz to kupić bo ja już
nałożyłam na talerz ryż i sałatkę, słyszę od krewkiej
kucharki. Już się zmieszały i nie rozdzielę teraz ziarenek ryżu
umoczonych w sosie sałatkowym.
No a co mnie to obchodzi do ciężkiej
anielki odparowałem już coraz bardziej wkurzony i głodny.
Wystawiasz menu z cenami, które zaraz po nałożeniu na talerz
okazuje się, że jest nieważne i trzeba płacić więcej bo takie
masz widzimisię. A dupa. Nie jestem frajerem. Dookoła jest co
najmniej ze 30 innych knajp gdzie sobie coś z pewnością wybiorę
równie dobrego i taniego. Żegnam ozięble i sama żryj zmieszany
ryż z sałatką. Wkurzony machnąłem ręką, ostentacyjnie
odszedłem i poszedłem zamówić zupę w knajpie Piotra, który już
wcinał swoją.
Siedząc i czekając na swój przydział przyszła do
nas i Ewelina z posępną miną, niestety bez talerza i swojego
jedzenia, które chciała zamówić u wrednej zołzy-kucharzycy.
Kiedy się spytaliśmy o co chodzi, powiedziała, że po tym jak
odszedłem ona z kolei chciała zamówić coś dla siebie. Niestety
baba jej nie pozwoliła krzycząc, że musi kupić to co jej kolega
(czytaj ja) zamówił bo w przeciwnym wypadku zmarnuje jej się
sałatka i ryż coraz bardziej już nasiąkający sosem, którego nie
odłoży na powrót do gara z ryżem.
Ale ja nie chcę tego co kolega tylko
coś innego – mówiła Ewe.
Nieważne, nie obchodzi mnie to, jesz
to co jest na talerzu albo precz z mojej knajpy – usłyszała w
odpowiedzi.
Ot, dwie takie sytuacje, które się
nam przytrafiły dzień po dniu w Singapurze. Singapurze, o którym
ludzie piszą, że jest strasznie przyjazny, że w ogóle to jeśli
jakiś biały z Europy bądź Stanów miałby się osiedlać w Azji
to warto wybrać Singapur bo z jednej strony egzotyczny a
jednocześnie nowoczesny i przyjazny turyście bądź potencjalnemu
ekspacie. Nie wiem czy my mieliśmy wyjątkowego pecha spotkać dwóch
najbardziej wrednych Singapurczyków (z Chin?) w kraju a cała reszta
jest faktycznie fajna do współżycia czy może Ci wszyscy ludzie
rozpływający się nad Singapurem korzystali z 5-gwiazdkowych hoteli
gdzie obsługa rzeczywiście jest przyjazna jak mniemam, a zakupy
robili w centrach handlowych pływając gondolą wzdłuż alejek
sklepowych (tak, są tutaj takie). Pewnie prawda jak zwykle jest
gdzieś pośrodku.
Na szczęście te dwie wredoty (plus jeszcze mało
sympatyczna baba z hostelu, która też miała z początku jakieś drobne fochy)
nie zdołały popsuć mi pobytu w tym kraju i choć pewnie długo
Singapur będzie mi się kojarzył z takimi ludźmi to również będę
wspominał go od tej lepszej strony. Na przykład od strony architektury.
Nie jestem architektem ale gdybym nim był pełną gębą to
podejrzewam, że dałbym sobie rękę uciąć, żeby móc rozwinąć
skrzydła przy zapierających dech w piersiach projektach, które
znajdują urzeczywistnienie w tym państwie-mieście. Z jednej strony
zbieranina zwykłych, nawet oklepanych już trochę wysokościowców
ze szkła i stali jak w wielkich miastach USA, Japonii czy w Hongkongu, z
drugiej takie perełki jak wielki hotel z ogromnym kadłubem statku
rozpiętym na dachu i centrum handlowym w podziemiach z gondolami
żywcem wyjętymi z Wenecji, pływającymi wzdłuż alejek – czyli
pewnie znany niejednemu, przynajmniej z widokówek, hotel Marina Bay
Sands. Czy budynek Art Science Museum w kształcie wielkiego białego kwiatu albo
VivoCity – wielkie centrum handlowe z bilionem sklepów i kin ale i
otwartym zielonym dachem z drzewami i drewnianymi tarasami biegnącymi
dookoła płytkich basenów, w których można zanurzyć nogi po
kolana strudzone po przejściu biliona sklepowych kilometrów, a
jednocześnie centrum będące bramą do bajkowego i mimo wszystko
trochę kiczowatego świata parków rozrywki na wyspie Sentosa. Czy
to się podoba czy nie to osobna kwestia ale wrażenie robi.
Marina Bay Sands |
Kto bogatemu zabroni czyli jak popłynąć na zakupach :) |
Art Science Museum (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Dach centrum handlowego VivoCity (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Dach centrum handlowego VivoCity (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Podobnie jak inna wizytówka Singapuru
– Gardens by the Bay. Ukoronowanie wizji władz kraju aby stworzyć
z Singapuru miasto-ogród w myśl bardzo modnej ostatnio ekologii i
bycia „green” i „eco-friendly” na każdym możliwym kroku.
Projekt zakładający powstanie największego na świecie
tropikalnego ogrodu powstał na około 100 hektarach ziemi wydartych
wodom Cieśniny Singapurskiej. Wizytówkami Ogrodów nad Zatoką są
dwa budynki ogromnych szklarni skrywających pod swoimi kopułami
rośliny z różnych stref klimatycznych, las mglisty czy 30-to
metrowy sztuczny wodospad. Jako ciekawostkę napiszę, że szklarnie
w 2012 roku wygrały konkurs na budynek roku a w 2015 jedna z nich
zapisana została do Księgi Rekordów Guinnessa jako największa
szklana szklarnia na świecie. Plus uzyskały milion innych mniej i
bardziej ważnych nagród. Wizytówką Ogrodów jest również 16
ogromnych konstrukcji – tzw. superdrzew. Nie tylko bowiem wyglądem
przypominają drzewa ale również imitują je właściwościami –
porośnięte są wieloma gatunkami roślin współtworzących
wspólnie jeden wielki organizm, zbierają deszczówkę, która
następnie wykorzystywana jest w procesach utrzymania pobliskich
szklarni oraz, co najbardziej zadziwiające, produkują energię.
Sztuczne stworzone przez człowieka konstrukcje a jednocześnie
jakoby żywe, funkcjonujące samoistnie organizmy.
Gardens by the Bay - szklarnie i superdrzewa |
Superdrzewa w Gardens by the Bay (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Superdrzewa w Gardens by the Bay |
Poza tym jak w większości dużych
miast tej części świata swoje własne gniazdko w dzielnicy Little
India uwili hindusi a także kitajce w swoim Chinatown. Może nie aż tak
hinduskie czy chińskie jak np. w miastach Malezji ale od razu widać,
że weszło się na inne terytorium. Tak swoją drogą zastanawiam
się czy w dużych miastach Europy czy Ameryki Północnej hindusi i
Chińczycy również tworzą swoje małe ojczyzny, które od razu
można rozpoznać wchodząc na ich teren czy jednak bardziej się
asymilują z lokalnym społeczeństwem? Nie przypominam sobie żeby
będąc np. w Berlinie czy Londynie trafił na takie dzielnice tak
bardzo mocno charakterystyczne tylko dla jednej nacji z tylko ichnimi
restauracjami, świątyniami i sklepami. Chociaż nie napiszę, żebym
jakoś przesadnie szukał. Hmmm...temat chyba do przemyśleń :)
Jak na centrum świata finansjery i
rozrywki przystało Singapur ma również swój Disneyland – czyli
wyspę Sentosa, o której wspomniałem wcześniej. Jeśli się ma
akurat na zbyciu więcej pieniędzy niż ja jestem w stanie zarobić
przez rok to można tu spokojnie spędzić tydzień odwiedzając
wielkie akwarium czy delfinarium, przepuścić majątek w kasynie,
wjechać na 131 metrów n.p.m. na wieżę obserwacyjną Tiger Sky
Tower, zwiedzić Park rozrywki Universal Studios, zjechać tyrolką
na długości ponad 450 metrów w parku linowym, polatać w powietrzu
w tunelu aerodynamicznym, zatrzymać się w jednym z
kilkunastu/dziesięciu pewnie obrzydliwie drogich hoteli, pograć w
golfa czy zakosztować miliona innych atrakcji, na które i tak mnie
nie było stać. Stać mnie za to było żeby przejść cały ten
cyrk w jeden dzień, zmęczyć się jak diabli i odpocząć na plaży
z widokiem na dziesiątki kontenerowców i innych statków
korkujących cieśninę Singapurską. Z jednej strony mega kicz i
tandeta ale jeśli by się miało kupę kasy to wyobrażam sobie, że
nawet można by miło spędzić dzień czy dwa.
Fajnie zobaczyć na żywo to co się widziało setki razy przed wieloma filmami w TV i kinie :) (UNIVERSAL się obracał wokół globu oczywiście) |
kiczowata szmira :) i 131-metrowa wieża w tle |
450-metrowa tyrolka - czad! |
W Singapurze również pożegnałem
stary 2014 rok i przywitałem nowy (oby lepszy) 2015. Wraz z Eweliną
i Piotrem podziwialiśmy widowisko sztucznych ogni racząc się
potajemnie pieruńsko drogim winem i piwem nad wodami Marina Bay w otoczeniu wieżowców
największych banków i firm świata, vis-a-vis hotelu-statku i
pozostałych wizytówek miasta. A co...kto „bogatemu” zabroni ;)
Szczęśliwego Nowego Roku 2015! (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Tradycyjnie na koniec więcej zdjęć
(tym razem nie wszystkie mojego autorstwa, część dzięki
uprzejmości zacnej dwójki z bloga www.wszedzie.com):
Singapur |
Mają rozmach (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Sztuka uliczna 3D (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Inwazja kosmitów na Ziemię ;) (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Galeria handlowa pod Marina Bay Sands (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Marina Bay Sands widziana z Gardens by the Bay |
Superdrzewa |
Trochę technikaliów dot. superdrzew |
Fauna Singapuru |
Inny gatunek fauny ;) |
Lwo-syrenka Singapurska (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Zadaszenie gdzieś w parku rozrywki na Sentosie |
Tłusty basior. Na pewno dobre ponad 10kg wagi :) (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
Ostatnie chwile sielanki w Azji (zdjęcie dzięki uprzejmości www.wszedzie.com, obróbka - benq) |
PS. Chyba się w złych czasach urodziłem bo dużo milej wspominam XVIII-wieczną dziką Kambodżę czy nie mniej dziki Wietnam niż Singapur z XXII wieku ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz