Kolejny przystanek w podróży po Wietnamie miał przynieść ukojenie, odpoczynek i kilkudniowe całkowite nieróbstwo na podobno najpiękniejszych i najpopularniejszych, zarówno wśród turystów jak i autochtonów zamieszkujących ten rejon świata, plażach Wietnamu. Najpierw miałem się pluskać w turkusowych wodach morza Południowochińskiego i wygrzewać na białych plażach Nha Trang, a następnie miało być to samo tylko w jeszcze piękniejszym Mui Ne. Miało być jak z obrazka - biały piasek, błękitna przezroczysta woda, snorkling wśród raf, palmy uginające się nad wodą pod ciężarem kokosów i sączenie kolorowych drinów z palemkami na leżaku pod parasolem. A jak było? Cóż, jak to z wielkimi oczekiwaniami często (patrz Halong Bay). Nieco inaczej. Od razu napiszę - jeśli ktoś szuka tego co powyżej, niech nie szuka w Wietnamie tylko jedzie na Dominikanę czy inne Seszele bo tutaj takich obrazków nie uświadczy.
środa, 29 października 2014
czwartek, 23 października 2014
Wietnam. Hue + Hoi An
Po spędzeniu przeszło tygodnia na północy Wietnamu czas było
rozpocząć wycieczkę na południe tego – jak na razie – fantastycznego kraju. W
Wietnamie funkcjonuje coś takiego co się nazywa „open ticket bus” i polega to
na tym, że kupuje się jeden bilet na przejazdy autobusami przez praktycznie
cały kraj od jednego miasta początkowego do końcowego z postojami w innych
miastach po drodze. Cena biletu różni się zależnie od ilości miast, które chce
się po drodze odwiedzić (i pośrednika który tenże bilet sprzedał) i kształtuje
się w granicach od 30-kilku do 60-kilku dolarów. Taki bilet jest ważny jeden
miesiąc od daty zakupu i w tym czasie można podróżować z północy na południe
bądź vice-versa zależnie gdzie się w taki bilet zaopatrzyło i w którym kierunku
się podąża. Jako, że ja najechałem Wietnam od północy mój bilet pokrywał trasę
z Hanoi do Ho Chi Minh City na południu z następującymi miastami po drodze (w
kolejności odwiedzania): Hue, Noi An, Nha Trang oraz Mui Ne. A koszt jego
wyniósł 42 dolce – nieźle zważywszy na miesięczny okres ważności i ponad 2 tysiące
kilometrów jakie miałem na nim pokonać. Idea tych biletów polega na tym, że
(cytuję za przewodnikiem) są one dofinansowywane przez rząd (czy jakieś
instytucje) i w związku z tym stanowią bardzo atrakcyjną cenowo alternatywę dla
kupowania biletów autobusowych w każdym mieście osobno, a w szczególności
alternatywę dla przemieszczania się po kraju pociągami. Nie wiem jak to wygląda
w pierwszym przypadku, natomiast w drugim rzeczywiście jest duuużo taniej. Trasa,
którą wybrałem została mi zaproponowana w hostelu w Hanoi przez recepcjonistkę,
a biorąc pod uwagę moje nieprzygotowanie do podróży po Wietnamie i niewiedzę co
interesującego między Hanoi a Ho Chi MInh City można w nim zobaczyć na takową
się zgodziłem. I w sumie, mimo, że pewnie 99% turystów odwiedzających Wietnam
właśnie te destynacje wybiera (i zapewne dlatego to mi zostało zaproponowane)
to nie mogę narzekać na ten wybór. Może gdybym wiedział zawczasu o tym co przeczytałem
po nie w czasie (i pomyśleć, że w liceum przeżywałem traumę pisząc wypracowania
z języka polskiego, gdybym tylko wtedy umiał klecić takie konstrukcje ;) )
dorzuciłbym do tego wora jeszcze miasto Dalat, ale w sumie nie ma co płakać nad
rozlanym mlekiem. Przynajmniej jest jeden powód, żeby tu jeszcze kiedyś wrócić
i odwiedzić plantacje kawy (w tym tej najdroższej na świecie parzonej z ziaren
przetrawionych i wydalanych przez tutejsze cywety) rozlokowane w niedalekim
sąsiedztwie tego miasta.
sobota, 18 października 2014
Wietnam. Zatoka Halong + wyspa Cat Ba
W zamierzchłych czasach kiedy państwo Wietnamskie dopiero
się formowało, naród zmuszony był walczyć z najeźdźcami nacierającymi przez
morze z północy. Współczując mieszkańcom kraju niedoli Bogowie postanowili im
pomóc w nierównej walce i zesłali na Ziemię Smoczą matkę wraz z jej dziećmi aby
te wspomogły starożytnych Wietnamczyków w obronie kraju. Potężne szmaragdy
wypluwane przez smoki porozrzucane na polu walki na morzu utworzyły mur
obronny, o który roztrzaskała się flota wroga. To pozwoliło na ostateczne
odparcie najeźdźcy i ponownie pokój powrócił do kraju w południowo-wschodniej
Azji. Po tysiącach lat szmaragdowy mur obronny zamienił się w wyspy i wysepki
różnych rozmiarów i kształtów. Po wypełnieniu obowiązku Smocza matka i jej
dzieci postanowiły jednak nie wracać do Niebios tylko pozostać w świecie
śmiertelników i pod przybranymi ludzkimi postaciami wspomóc Wietnamczyków w
uprawie roślin, hodowli zwierząt i tworzeniu lepszego jutra w lepszym kraju.
Aby upamiętnić te wydarzenia miejsce gdzie wylądowała Smocza matka nazwane
zostało Ha Long co tłumacząc dosłownie znaczy „lądujący smok”, natomiast
miejsce gdzie wylądowały smocze dzieci nazwane zostało Bai Tu Long co z kolei w
dosłownym tłumaczeniu znaczy „dzięki smoczym dzieciom”.
niedziela, 12 października 2014
Wietnam. Stara dama orientu
Powiadają, że Hanoi to stara dama orientu. Elegancja i wielowiekowa
tradycja przeplecione orientalnym kolorytem. Miasto będące klasycznym
przedstawicielem wyobrażeń białego człowieka o Azji. Miejscu gdzie jak w pszczelim
ulu na ulicach bez ładu i składu przemykają miliony skuterów i rowerów, gdzie w
rozstawionych przed postkolonialnymi kamienicami na chodnikach przydrożnych
knajpkach można się napić prawdziwej wietnamskiej kawy czy zjeść tradycyjną
wietnamską zupę Pho, gdzie w przydrożnych ponurych warsztatach pracują w pocie
czoła wszelkiej maści rzemieślnicy, gdzie w tym całym zgiełku przemykają niespiesznie
przyodziane w tradycyjne stroje i stożkowe kapelusze starsze panie sprzedające
z koszów owoce i warzywa. Miejscu gdzie nowoczesność i bogactwo egzystuje tuż
obok tradycji i biedy. I faktycznie coś w tym jest.
poniedziałek, 6 października 2014
Wietnam. Sapa i okolice
Niewielkie miasteczko na północy Wietnamu, do którego nawet
nie zamierzałem zawitać w trakcie mojej wycieczki okazało się, jak do tej pory,
jednym z najlepszych fragmentów tej wycieczki. Sapa, bo o niej mowa, założona
jako francuska osada górska w 1909r. to niewielka miejscowość w górach
północnego Wietnamu, która sama w sobie może nie jest ciekawa, natomiast stanowi
niezłą bazę wypadową do wiosek rozsianych po okolicznych górach, zamieszkanych
przez tradycyjne grupy etniczne żyjące wg utartych dawno temu schematów. Wioski
te zamieszkują Czarni i Kwieciści Hmongowie oraz Dzao. I jedni i drudzy wciąż
przyodziani w tradycyjne dla swojej kultury stroje. Chociaż głównie kobiety,
mężczyźni jednakowoż preferują bawełniane tshirty i dżinsy. Czyli standard J
piątek, 3 października 2014
Chiny
Tak sobie myślę, że chyba nawet dobrze się stało, że posta
dot. Chin mogę opublikować dopiero teraz, po kilku dniach od opuszczenia tego
kraju. Gdybym mógł to zrobić wcześniej jestem pewien, że nie dałoby się czytać
tego psioczenia, steku wyzwisk pod adresem małych, żółtych ludzików i
niecenzuralnych 90% słów. Pobyt w Chinach kosztował nas tyle stresu i nerwów,
że mam nadzieję, że wyczerpałem ich zapasy na najbliższy rok. I gdyby nie dwa
odwiedzone tam miejsca z pewnością mógłbym napisać, że czas tam spędzony i
wydane na to pieniądze wyrzuciłem w błoto. Sytuację uratowały, chociaż w
części, Wielki Mur oraz odwiedzone – już w pojedynkę bez Kasi – pandy w
Chengdu. Plan również był taki, żeby jednak tych wpisów było kilka, żeby nie
czekać kilka tygodni na podsumowujący całość pobytu w Chinach jeden wpis ale
skoro i tak już jest po ptakach i nie mogę na bieżąco relacjonować wycieczki to
postanowiłem ograniczyć opis Chin do tego jednego posta. Poza tym pobyt był i
tak dwa razy krótszy niż początkowo zakładałem więc i nie ma co mnożyć opowieści.
Ale po kolei.
Subskrybuj:
Posty (Atom)