Niewielkie miasteczko na północy Wietnamu, do którego nawet
nie zamierzałem zawitać w trakcie mojej wycieczki okazało się, jak do tej pory,
jednym z najlepszych fragmentów tej wycieczki. Sapa, bo o niej mowa, założona
jako francuska osada górska w 1909r. to niewielka miejscowość w górach
północnego Wietnamu, która sama w sobie może nie jest ciekawa, natomiast stanowi
niezłą bazę wypadową do wiosek rozsianych po okolicznych górach, zamieszkanych
przez tradycyjne grupy etniczne żyjące wg utartych dawno temu schematów. Wioski
te zamieszkują Czarni i Kwieciści Hmongowie oraz Dzao. I jedni i drudzy wciąż
przyodziani w tradycyjne dla swojej kultury stroje. Chociaż głównie kobiety,
mężczyźni jednakowoż preferują bawełniane tshirty i dżinsy. Czyli standard J
Do Sapy dotarłem autobusem z przygranicznego miasteczka Lao
Cai z parą poznanych w nim Izraelczyków. Razem żeśmy trafili do hostelu i razem
spędziliśmy kolejne 3 dni. I w sumie bardzo dobrze się złożyło, bo trochę
odetchnąłem od ciągłej potrzeby organizowania mojego pobytu poza domem i mogłem
scedować te zadanie na kogoś innego. A że Izraelici mieli temat pobytu w Sapie
z grubsza ogarnięty więc postanowiłem się uczepić ich jak rzep psiego ogona i
zdałem się na nich. W sumie czasem fajnie dostać wszystko podane jak na tacy i
nie musieć się martwić tym co, gdzie, u kogo i jak załatwić. Tak czy inaczej
kolejne dwa dni mieliśmy spędzić na trekkingu po okolicznych wzgórzach i
dolinach i noclegu w tradycyjnym Hmongowym (Hmongowskim ?) domu gdzieś w
zapomnianej przez Boga jednej z wiosek na zboczu góry. Wyruszyliśmy koło 10
rano i oczywiście żeby nie było za łatwo, pogoda postanowiła pokrzyżować nam
plany. Jak zaczęło lać to przestało dopiero po około 3 godzinach. Przez cały
ten czas przedzieraliśmy się przez Wietnamską dżunglę to w górę to w dół,
pokonując kolejne strumyki i zamienione w błotniste grzęzawiska leśne ścieżki.
|
Hej przygodo... |
|
Na trasie do Hmongów |
|
Mai gdzieś w drodze do swojej wioski |
|
Dziewczynki z plemienia Hmongów
sprzedające wydziergane bransoletki |
|
Po drodze wstąpiliśmy do sąsiadów odebrać czyjeś dzieci |
|
Zalane pole ryżowe w czyimś ogródku |
Moje super wodoodporne buty, kupione specjalnie z myślą o
tej wyprawie, puściły już po 30 minutach i przez kolejne 6 godzin miałem w nich
wody aż po kostki.
|
Znój i gnój |
Żałowałem trochę, że nie wziąłem sandałów ale już było za
późno żeby wracać więc zacisnąłem zęby i przeklinając na czym świat stoi brnąłem
przed siebie. Poza tym, że wszystko przemoczone było do suchej nitki to minus
tego był jeszcze taki, że nie można było robić żadnych zdjęć bo widoki zasłonięte
były przez mgły albo deszcz. A jak się okazało drugiego dnia w drodze powrotnej
do Sapy było co oglądać. W międzyczasie zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpce
na posiłek. Żeby było śmieszniej jak tylko weszliśmy pod dach deszcz przestał
padać, natomiast jak skończyliśmy posiłek i zbieraliśmy się do wymarszu znowu
zaczął. Czasem mam wrażenie, że ktoś tam faktycznie siedzi na Górze, steruje tym wszystkim i ma z tego
niezły ubaw.
|
Magda Gessler by załamała ręce jeśli chodzi o wystrój... |
|
i przyrządzanie potraw |
Ale wracając to tematu – po około 6 godzinach
dotarliśmy w końcu do celu naszej wycieczki. Malowniczo położona wioska na
zboczu góry i domek z obejściem naszych gospodarzy przywitały nas już względnie
ładną pogodą.
|
Nasza przystań na jedną noc widziana z zewnątrz... |
|
...i od środka. Kuchnia... |
|
...kuchnia (w głębi palenisko)... |
|
...moje posłanie i kolejne palenisko (na moje buty)... |
|
...główna sień, jadalnia, plac zabaw,... |
|
i sralczyk (drzwi w drzwi z kuchnią) |
W domu mieliśmy okazję poznać całą rodzinę naszej przewodniczki Mai,
czwórkę dzieci i męża (jak na Azjatów przystało mama i tata wyglądali na góra 20
lat choć z pewnością mieli więcej sądząc po ilości dzieci). W domu gościła
także jeszcze jedna para turystów, również z Izraela, którzy przybyli tam dzień
wcześniej. Przez kilka godzin mieliśmy okazję przyglądać się jak wygląda życie
codzienne dzisiejszych ludów zamieszkujących te tereny, podglądać codzienną krzątaninę
pani domu próbującej ogarnąć czwórkę dzieciaków i obejście czy męża robiącego m.in.
ozdobną biżuterię, którą później żona sprzedaje na targu w mieście Sapa. Wieczorem
wszyscy zasiedliśmy do suto zastawionego stołu i raczyliśmy się ryżem,
smażonymi warzywami, tamtejszą dynią, toffu, kurczakiem, ostrą przyprawą na
bazie bambusa i wesołą wodą czyli winem ryżowym. To ostatnie nie było
najlepsze, rzekłbym nawet, że wolałbym chyba pić nasza polską ciepłą wódę, ale
przynajmniej pomogło ładnie strawić posiłek i wprowadzić w nieco błogi nastrój J
|
Wieczorna biesiada |
Następnego dnia po śniadaniu do godzin południowych również
mieliśmy czas dla siebie, który spędziliśmy ponownie na przyglądaniu się
wioskowemu Hmongowemu sielankowemu życiu. Podglądaniu Mai przy praniu w
pobliskim strumyku,
|
Jak w Sasinie 30 lat temu podejrzewam |
|
Pranie i kąpiel małego za jednym zamachem |
spacerze z dziećmi,
|
Najmłodszy i średnia z rodzeństwa |
|
Gonitwa z szalikiem |
czy po prostu błogim nic nie robieniu. Pod koniec każdy
jeszcze się wpisał do pamiątkowego notesika Mai z podziękowaniami za gościnę.
Podejrzałem przy okazji, że nie byłem jedynym Polakiem w tym roku tam goszczonym – w kwietniu
zawitała do wioski jedna para z Polski. Koło południa wyruszyliśmy w kilkugodzinną drogę
powrotną do Sapy. Tym razem pogoda okazała się łaskawsza i można było ten
spacer wykorzystać na podziwianie okolicy. A jak napisałem na początku było co
podziwiać. Trochę byłem wściekły, że będąc w Yuanyang w Chinach nie wiedziałem
tamtejszych legendarnych tarasów ryżowych ale za to tutaj napatrzyłem się na
tarasy i ryż do woli. I choć podobno nie tak spektakularne jak te Chińskie oraz mimo,
że zgodnie z tym co mówiła Mai, najlepszy okres na ich oglądanie to czerwiec i
lipiec, to wciąż były piękne. Po drodze mijaliśmy również inne wioski zamieszkane
przez inne niż nasza przewodniczka Mai grupy etniczne, Dzao, charakteryzujące
się dużymi, czerwonymi, coś na kształt turbanów, nakryciami głowy.
|
Tarasy ryżowe w drodze do Sapy |
|
Bawoły wodne
(chyba nawet słonie walą mniejsze kupy niż te bawoły :) |
|
Pola ryżowe |
I w sumie muszę pochwalić moich Izraelskich przyjaciół, za bardzo
dobrą robotę jaką wykonali wybierając naszą przewodniczkę i wioskę na
zasmakowanie tradycyjnego tutejszego życia. Ponieważ kolejne mijane wioski
okazały się bardziej turystycznymi osadami (w jednej nawet mijaliśmy przy drodze
motel specjalnie postawiony dla turystów – tragedia) niźli faktycznie oryginalnymi
miejscowościami gdzie można podejrzeć tradycyjne życie Hmongów czy Dzao. Po
kilku godzinach marszu pogoda niestety znowu zaczęła się psuć, w związku z czym
przystaliśmy na propozycję Mai i zamówiliśmy przejażdżkę na ostatnie kilka
kilometrów do miasta na skuterach. Wycieczkę kończyliśmy tak jak zaczęliśmy, w
strugach deszczu. Mimo to, uważam że warta była każdego poświęcenia, każdej
niedogodności i każdego wydanego dolara (a wydałem w sumie na prawie dwa całe
dni i nocleg 26$). Z początku w ogóle się zastanawiałem czy warto, czy mi się
chce łazić gdzieś po górach i spać w spartańskich warunkach w jakiejś wiejskiej
chacie ale nie żałuję ani jednej spędzonej tam minuty. I jakby się ktoś z
czytelników kiedyś przypadkiem wybierał do północnego Wietnamu to w ciemno z
czystym sercem polecam taką atrakcję. Było super!
Trzeciego dnia w Sapie wynajęliśmy skutery z myślą o
zwiedzeniu najbliższej okolicy. Wybraliśmy się, w towarzystwie jeszcze 5 innych
ludzi z Izraela do pobliskiego wodospadu. Tak na marginesie - jakby się ktoś zastanawiał skąd tam tylu Izraelitów (a spotkałem ich zarówno w Chinach jak i w Wietnamie dziesiątki) to żydzi mają w tej chwili jakieś święta więc zamiast siedzieć w domu i liczyć kolejne rakiety spadające im na głowy to gromadnie ruszają zwiedzać świat. Wracając do wodospadu - ot, miła atrakcja ale jak to mawiają
dupy nie urywa. Największą atrakcją tego dnia była sama jazda na skuterach po
wietnamskich drogach. Na szczęście drogach odludnych bo do takiego np. Hanoi na
skuterze bym się chyba nie odważył wjechać. W sumie bardzo fajna sprawa taki
skuter. Gdyby w Polsce sezon był trochę dłuższy niż 2 miesiące to sam bym
pomyślał nad kupnem takiej zabawki. Po obejrzeniu wodospadu wróciłem do Sapy i
jeszcze chwilę pojeździłem po miasteczku oraz zajrzałem na chwilę do
najbliższej wioski Cat Cat, która niestety nic ciekawego sobą nie prezentuje.
|
Srebrny Wodospad w okolicy Sapy
(trochę jak w Rivendell u Tolkiena) |
|
Srebrny Wodospad w okolicy Sapy |
|
Tarasy ryżowe w okolicy Cat Cat |
Po południu oddałem skuter, skoczyłem do pobliskiej knajpki
na smażony ryż z warzywami (jak się później okaże z uwagi na względnie niezły
stosunek ceny do ilości mój główny, na przemian ze smażonym makaronem z warzywami,
posiłek w Wietnamie) i wieczorem wsiadłem w nocny autobus do Hanoi (z trzema
znajomymi z Izraela dla odmiany), do którego miałem dotrzeć o 3 nad ranem. Ale
to już opowieść na kolejny wpis.
Tradycyjnie na koniec więcej zdjęć:
|
W drodze do Hmongów |
|
W drodze do Hmongów |
|
Jak przestało padać i się rozpogodziło
to zobaczyliśmy takie widoki... |
|
...i takie... |
|
...i takie... |
|
...i takie... |
|
...i takie tarasy też... |
|
...i takie także... |
|
...we mgle mijaliśmy krowy... |
|
...przy drodze jakieś górskie kozice małe... |
|
...i duże |
|
We wsiach prosiaki... |
|
...drób.... |
|
...(biedne) konie... |
|
...więcej świń... |
|
...i drobiu... |
|
...i chińczyków ;) |
|
W żarłodajni zostaliśmy napadnięci przez młodzież
sprzedającą (błagającą o kupno) rękodzieło |
|
Dynie na dachu wiejskiej chaty
(nie wiem czemu ale właśnie w ten sposób się tam
uprawia dynie - nie w ogródku tylko na dachach) |
|
Małe Hmongówki |
|
Mai ze sprawunkami w koszyku |
|
Praczki ze wsi po sąsiedzku |
|
Codzienne życie we wsi
(poniżej w biegu strumyka gdzie ten facet
myje motor Mai robiła pranie) |
|
Na głównej drodze we wsi |
|
Mai z przyjaciółmi z Izraela |
|
Suszenie ryżu przy drodze |
|
Tarasy ryżowe w pobliżu Cat Cat |
|
Jeszcze więcej tarasów ryżowych |
|
Born to be wild :) |
|
Pozdrowienia z domu Mai w wiosce Hmongów |
Hej,
OdpowiedzUsuńJa nic nowego nie napiszę (o ile w ogóle mi się ze statkowym netem uda) po za tym, że jak zwykle jestem pod wrażeniem. SUPER!! Nie pierwszy raz mówię, że sam bym się na takie przygody nie porwał (zbyt leniwy jestem) i dlatego tym bardziej podziwiam ...i zazdroszczę Twojej przygody i wrażeń.
Powodzenia na dalszej drodze życzę i pozdrawiam z "jak zwykle nudnej" Zatoki Meksykańskiej,
Marian Marynarz
Ale ja właśnie z lenistwa się porwałem na te przygody bo mi się pracować nie chciało :) Co innego gdybym miał jeździć na Zatokę...pewnie bym takiej świetnej roboty nigdy nie zostawił i nie pojechał do Azji ;)
UsuńPozdro