Tak sobie myślę, że chyba nawet dobrze się stało, że posta
dot. Chin mogę opublikować dopiero teraz, po kilku dniach od opuszczenia tego
kraju. Gdybym mógł to zrobić wcześniej jestem pewien, że nie dałoby się czytać
tego psioczenia, steku wyzwisk pod adresem małych, żółtych ludzików i
niecenzuralnych 90% słów. Pobyt w Chinach kosztował nas tyle stresu i nerwów,
że mam nadzieję, że wyczerpałem ich zapasy na najbliższy rok. I gdyby nie dwa
odwiedzone tam miejsca z pewnością mógłbym napisać, że czas tam spędzony i
wydane na to pieniądze wyrzuciłem w błoto. Sytuację uratowały, chociaż w
części, Wielki Mur oraz odwiedzone – już w pojedynkę bez Kasi – pandy w
Chengdu. Plan również był taki, żeby jednak tych wpisów było kilka, żeby nie
czekać kilka tygodni na podsumowujący całość pobytu w Chinach jeden wpis ale
skoro i tak już jest po ptakach i nie mogę na bieżąco relacjonować wycieczki to
postanowiłem ograniczyć opis Chin do tego jednego posta. Poza tym pobyt był i
tak dwa razy krótszy niż początkowo zakładałem więc i nie ma co mnożyć opowieści.
Ale po kolei.
Pełni wielkich oczekiwań dot. tego jakież to wspaniałości
będzie nam dane oglądać w Chinach przez kolejne 30 dni naszej (później już
tylko mojej) wyprawy oraz mający w pamięci naszą wcześniejszą, sprzed 5 lat,
12-dniową wizytę w Szanghaju, Suzhou i Hangzhou i miłe z niej wspomnienia, nie
mogliśmy się doczekać naszego tam pobytu. Jakaż jednakowoż daleka od tychże
oczekiwań okazała się rzeczywistość. Już na dzień dobry, tego samego dnia,
okazało się, że w trakcie pobytu tam możemy zapomnieć o dostępie do bloga. Mało
tego, cały właściwie google, na którym w dużej mierze opierać się miała
wycieczka (dobra wyszukiwarka, mapy, czy wreszcie blog) szlag w Chinach trafił.
Strony internetowe z hostelami, które w trakcie wyjazdu na bieżąco w kolejnych
miastach trzeba rezerwować, wyszukiwarki pociągów w Chinach czy choćby nawet
polskie portale jak WP, Onet czy Gazeta – to wszystko albo nie działało w ogóle
albo tak, że odechciewało się tam szukać i sprawdzać cokolwiek. Niestety nie
można było na to machnąć ręką bo spać gdzieś trzeba, do innego miasta czymś
dojechać trzeba, kontakt z rodziną też jakiś utrzymywać wypada. I owszem –
dałoby się pewnie to wszystko zrobić – zarezerwować hostel, znaleźć połączenie
miedzy miastami czy zorganizować inne rzeczy – przez pośredników np. w
hostelach, tylko że do dupy trochę z taką robotą. Nie do końca jest się
niezależnym, a i koszty takiej organizacji rosną (pośrednictwo w końcu za darmo
nie jest). Na to nałożyły się problemy z moim badziewiastym komputerem
(skorzystam z okazji i na forum ogólnym odradzę zakup sprzętu firmy Acer),
który zaczął ponownie się psuć uniemożliwiając często już i tak katorżniczą
robotę organizacyjną w internecie. A szalę goryczy przelali doprowadzający mnie
do szewskiej pasji Chińczycy swoją koszmarną obleśnością i kompletnym brakiem
otwartości i zrozumienia dla potrzeb drugiego człowieka. Pewnie mi się
dostanie, pewnie co niektórzy wyzwą mnie – może słusznie – od nietolerancyjnych
chamów i małomiasteczkowych prostaczków, ale zanim ktoś rzuci kamień to proszę
przyjechać samemu do Chin i np. przez tydzień stołować się w knajpie przy
jednym stole z chińczykiem, który wygląda przy tym jak – nie ujmując –
wygłodniała maciora w chlewie. Wiem, inna kultura. Może i tak. Ale nie
wszystko, tak mi się przynajmniej wydaje, można wytłumaczyć odrębną kulturą. No
bo jak usprawiedliwić sytuację, którą widziałem np. w autobusie jadąc z trasów
ryżowych do granicy z Wietnamem. Biednej kobiecie obładowanej siatami i
torbami, z dwójką dzieci, w tym jednym niemowlakiem na kolanach przy cycu,
wypadło jabłko z siatki, które próbowała podać starszemu dziecku i poturlało
się pod nogi jakiegoś chińczyka 2 rzędy dalej. Co na to chińczyk? Gapił się jak
sroka w gnat to na babę to na jabłko, to na jabłko to na babę i do głowy mu
nawet przez chwilę nie przyszło, żeby może podnieść to zakichane jabłko, które
leżało 5cm od jego syry. I dopiero jak kobieta błagalnym wzrokiem zaczęła
szukać jabłka łaskawie się schylił po owoc i podał kobiecie. Podobnie było jak
pomogłem na jakimś dworcu starszej kobiecie znieść walizę po schodach, która
wyraźnie się z nią męczyła. Chińczyk obok mnie spojrzał na mnie jak na kosmitę,
że po jaką cholerę tak się wysilam. Nie wiem, może przesadzam, ale strasznie
nienawidzę egoizmu. Drażni mnie to jak jasna cholera kiedy ludzie, szczególnie
kiedy nie wymaga to od nich najmniejszego wysiłku, są tak beznadziejnie
zapatrzeni w siebie i mają głęboko w czterech literach cały otaczający ich
dookoła świat. I dotyczy to też nie tylko podejścia do drugiego człowieka, ale
również do takich rzeczy jak np. środowisko naturalne. Jakim trzeba być, za
przeproszeniem debilem, żeby wywalać puste butelki po napojach, opakowania po
gotowych daniach, siatki i w ogóle jakiekolwiek małe i duże śmieci bezczelnie
przez okna autobusu czy pociągu, prosto na ulicę i chodnik, na podłogę na
dworcu czy hotelu. Jakim wieśniakiem trzeba być, żeby pluć na podłogę na dworcu,
w pociągu czy autobusie zaciągając przy tym jakieś koszmarne gluty z nosa. Nikt
mi nie wmówi, że takie zachowanie można wytłumaczyć odrębną kulturą. To się po
prostu ma w sobie albo nie. Dam sobie rękę uciąć, że nie ma na świecie ludzi,
żyjących w innych niż nasza europejska kulturach, którzy czerpią przyjemność z
życia na wysypisku śmieci. No nie ma. Nikomu nie sprawia przyjemności, kiedy
musi na chodniku lawirować między hałdami porozrzucanego wszędzie dookoła syfu.
I jeszcze żeby to był tylko syf w postaci butelek, papierków czy siatek. Ale
nie, trzeba dorzucić do tego np. sikające na środku chodnika prosto Ci pod nogi
– albo co bardziej roztropni do koszy na śmieci – małe dzieci. Całe chociaż szczęście,
że tylko dzieci.
No i się nie powstrzymałem od psioczenia na chińczyków. W
sumie może i trochę przesadzam. Owszem, potrafią doszczętnie obrzydzić posiłek
przy stole czy utrudnić życie codzienne swoją nieumiejętnością (niechęcią może)
spojrzenia na drugiego człowieka jego własnymi oczyma ale w końcu 5 lat temu,
kiedy byliśmy w Szanghaju Chińczycy byli tacy sami. Nic się od tamtego czasu
nie zmieniło. Problem chyba w tym, że wtedy mieliśmy na głowie znacznie mniej.
Nie mieliśmy ze sobą rozwalonego kompa czy niedziałającego internetu, od
których zależał w dużej mierze nasz pobyt. Wydaje mi się, że tym razem po
prostu za dużo problemów i uciążliwości się nałożyło na siebie i sprawiło, że
przeszliśmy tam prawdziwą drogę krzyżową tocząc boje o każdy najmniejszy krok
na przód.
Ale tak jak napisałem, nie wszystko było stracone. O ile np.
takie Miasto Zakazane w Pekinie, szczególnie jeśli się widziało już wcześniej
podobne budowle, trochę nas rozczarowało – szczególnie biorąc pod uwagę fakt,
że każdy najmniejszy krok naprzód pokonywało się w fali miliarda chińczyków
ocierających i napierających na nas z każdej strony (miałem nawet wrażenie, że
kilku mi na barana siedzi) – to o tyle taki Wielki Mur Chiński naprawdę zrobił
na nas duże wrażenie. Znaczy największe wrażenie zrobił chyba fakt, że na murze
nie przesiadywała akurat połowa narodu chińskiego, ale zaraz po tym sama
budowla. Szczerze pisząc spodziewałem się zwykłego muru, tylko trochę większych
rozmiarów, ale naprawdę warto było przebyć taki kawał świata, żeby go zobaczyć,
żeby przejść kilka kilometrów od jednej wieżyczki strażniczej do drugiej,
powspinać się na czasami bardzo strome (w jednym miejscu o nachyleniu dobrze
ponad 45 stopni) schody i…na końcu zostać zaatakowanym znienacka przez
sprzedawcę pocztówek, tshirtów, napojów i plastikowych rupieci. A wszystko
dzięki pewnej Chince, którą mieliśmy szczęście poznać w hostelu i która pomogła
nam się odnaleźć w gąszczu bezsensownie utrudniających życie rzeczy takich jak
np. specjalny turystyczny autobus do Wielkiego Muru tam sprytnie zakamuflowany,
żeby przypadkiem żaden turysta nie mógł do niego trafić. Znaczy pewnie i bez
niej byśmy do tego muru dojechali ale kosztowałoby nas to na pewno zacznie
więcej czasu i pieniędzy i nerwów. Zresztą w ogóle mam wrażenie, że mieliśmy
niewyobrażalne szczęście poznać jedną z zapewne 10 osób w Chinach mówiącą po
angielsku. Ale któż by się uczył jakiegoś tam angielskiego skoro za kilka lat
cały świat pewnie będzie się przerzucał na język chiński. Aż mnie ciarki
przechodzą kiedy pomyślę, że ich „kultura” miała by się wylać poza granice
Chin. Strach się bać.
|
Wielki Mur |
|
Wielki Mur |
|
Autorzy bloga + Tao - jedyna w Chinach mówiąca po angielsku chinka |
Również Xi’an, na które zapatrywałem się bardzo pozytywnie i
której to armii terakotowej tam się znajdującej nie mogłem się doczekać okazało
się pewnym rozczarowaniem. Jakoś ta armia nie wywarła na nas wrażenia. Sam nie
wiem czemu. Może za duże mieliśmy wobec niej oczekiwania, a może po prostu
zwyczajnie nie jest taka super. Trzy pawilony, w tym jeden poświęcony ni z
gruchy ni z pietruchy pradawnym Etruskom (co to ma do grobowca chińskiego
cesarza Bóg raczy wiedzieć) a dwa pozostałe (w tym jeden naprawdę wielki)
wypełnione terakotowymi postaciami wojaków i koni odbębniliśmy w niecałe 2
godziny. Gdyby nie fakt, że skoro już w Xi’an byliśmy i trochę byłoby głupio
tam nie zajrzeć to uważam, że specjalnie z myślą o obejrzeniu Armii Terakotowej
jechać do Chin nie warto.
|
Armia Terakotowa |
|
Armia Terakotowa |
|
Armia Terakotowa |
W Xi’an również skończył się jeden etap naszej wycieczki –
Kasia wróciła do Polski. Dalej już musiałem radzić sobie sam. Stamtąd udałem
się do miasta Chengdu gdzie miałem okazję zajrzeć do głównego i największego
tego typu ośrodka na świecie, gdzie próbuje się w sztucznych warunkach
przywrócić populację pandy wielkiej do stanu sprzed jej prawie całkowitego
wytrzebienia. Podobno jest to piekielnie trudne bo pandy jakoś niespecjalnie
chcą się rozmnażać w sztucznych warunkach. Jednakowoż chińczyki sobie z tym
starają radzić z podobno niezłym skutkiem. Efekt tych starań miałem okazję
widzieć na własne oczy. Misie niemowlaki wylegujące się na kocach w
cieplarnianych warunkach i dorosłe już niedźwiedzie na wybiegu przy bambusowym
paśniku. I muszę powiedzieć, że strasznie mnie urzekły. Faktycznie coś w sobie
mają, że rozczulają swoim widokiem. Strasznie przypominają ludzi kiedy tak
sobie siedzą oparte o drzewo albo leżą na plechach z rozwalonymi na boki
tylnymi łapami i przednią łapą ze specjalnym wykształconym szóstym
niby-kciukiem do przytrzymywania pędów, wpychają sobie kolejne kęsy bambusa do
paszczy.
|
Aż by się chciało tam wejść i przytulić misia |
|
To MISIE podoba |
|
Wypad z mojego drzewa |
|
Styrana jedzeniem Panda |
|
Małe dojrzewają w kojcu |
W ośrodku znalazły schronienie również pandy czerwone
(odkryte przed pandami wielkimi i nazwane początkowo po prostu pandą, dopiero
kiedy kilka lat później odkryto pandy wielkie – biało-czarne – ich mniejszych
braci przemianowano na pandy czerwone) i…czarne łabędzie.
|
Panda czerwona |
Kolejnym przystankiem w Chinach było miasto Kunming, stolica
południowej prowincji Yunnan. Jeden z głównych punktów przystankowych dla
podróżników udających się dalej do Wietnamu, z uwagi na znajdujący się tam
konsulat tegoż kraju, do którego należy się udać po wizę (co też bez zwłoki po
przyjeździe uczyniłem). Samo miasto nie oferuje nic ciekawego tym bardziej
szkoda, że musiałem tam spędzić aż 3 dni w oczekiwaniu na wizę. Ale
przynajmniej trochę odpocząłem od ciągłego bycia w drodze.
|
Pieskie życie w Chinach |
|
Pieskie życie w Chinach |
|
Jakaś świątynia buddyjska w Kunming |
Z Kunming natomiast udałem się na sławetne tarasy ryżowe,
wpisane na światową listę dziedzictwa narodowego UNESCO do miasta Yuanyang. I
ponownie nie tak miało być. Trochę z mojej winy (pojechałem tam bez
wystarczającej ilości gotówki żeby zwiedzić okoliczne wioski z najlepszymi
punktami widokowymi na pobliskie tarasy zaś w samym miasteczku był tylko jeden
bankomat nie obsługujący zagranicznych kart) trochę z powodu pogody (poranne
mgły zasłaniające to co najciekawsze) a trochę z racji tego, iż nie trafiłem w
najlepszy okres w roku do ich oglądania (najlepiej wybrać się tam od listopada
do kwietnia, natomiast najlepsze zdjęcia można zrobić w styczniu i lutym). Tak
czy inaczej nie zabawiłem tam długo i już następnego dnia o 10 rano siedziałem
w autobusie do przygranicznego miasta Henkou – mojej bramy do Wietnamu.
|
Tarasy ryżowe w Yuanyang (okolice Xinjie) |
|
Tarasy ryżowe w Yuanyang (okolice Xinjie) |
|
Lokalne przekupki w Xinjie |
|
Raj dla facetów ;)
Żadnego tak zapracowanego jak ta pani tam nie widziałem |
|
Lokalna odzieżówka |
Chiński etap naszej wycieczki okazał się niewypałem. Specjalnie
pod tę wyprawę wyrobiliśmy wizy dwukrotnego wjazdu do Chin z myślą o tym, iż
odwiedzimy Hong Kong lub Makao, z których ponownie wjedziemy do Chin. Również
okres ważności wizy wzięliśmy dłuższy niż zwykłe 2 tygodnie z myślą, że
spędzimy tam cały miesiąc. Niestety ani nie odwiedziliśmy Hong Kongu ani nie
zabawiliśmy w Chinach na dłużej. Nie odwiedziliśmy bardzo wielu miejsc, na
które mieliśmy ochotę – nie odbyliśmy rejsu na rzece Jangcy, nie pojechaliśmy
do Wuhan, nie wybraliśmy się na północny-zachód Chin na pustynie i wielu innych
miejsc. Powodem pośpiechu, poza wspomnianymi wcześniej trudnościami i
upierdliwościami była również przemożna chęć wydostania się z Chin przed 1
października, kiedy to Chińczycy obchodzą święto narodowe i przez cały tydzień
jak Chiny długie i szerokie przewalają się miliardami jak szarańcza od jednej
atrakcji turystycznej do drugiej. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić jak
wyglądają wtedy atrakcje turystyczne, ale jestem pewien, że nigdy w życiu nie
chciałbym się tego dowiedzieć zważywszy, że w powszedni dzień tygodnia, kiedy
przeciętny chińczyk siedzi w pracy, nie dało się w niektóre miejsca szpilki
wcisnąć lub trzeba było stać w kolejce do kasy ponad godzinę. Również zakup
biletów na pociągi czy autobusy staje się wtedy praktycznie niemożliwy i trzeba
takowe rezerwować przynajmniej z 2-tygoniowym wyprzedzeniem (a my nie mieliśmy
tak zaawansowanych wprzód planów). Zresztą nie tylko my chcieliśmy się z Chin
wydostać przed tym okresem. Śmieszna sprawa, ale w większości państw na świecie
okres świąteczny jest świetną okazją dla turystów do zasmakowania w ciekawych i
nietuzinkowych wydarzeniach podczas gdy w Chinach jest to pretekst do ewakuacji
z tego kraju. Tak czy owak bardzo żałujemy, że tak się to wszystko potoczyło z
drugiej strony odczuwamy ulgę, że się już się stamtąd wydostaliśmy. Nie wiem
czy jeszcze kiedyś najdzie nas ochota na wyjazd do tego kraju, w razie czego
prosimy wybić nam ten koszmarny pomysł z głowy J
Na koniec tradycyjnie więcej zdjęć oraz link do youtuba Kasi z filmikami
|
Wielki Mur |
|
W rzeczywistości było jeszcze stromiej |
|
Wielki Mur |
|
Wielki Mur |
|
Prawie cały odcinek w tle żeśmy prześli |
|
Widok z wieżyczki strażniczej |
|
Wielki Mur |
|
Wielki Mur |
|
Wielki Mur |
|
Nie mogło zabraknąć słitfoci |
|
Styrany podróżnik |
|
Wielki Mur |
|
Mur zdobyty |
|
Zakazane Miasto w Pekinie |
|
Zakazane Miasto w Pekinie i nasza przewodniczka |
|
Świątynia Nieba w Pekinie |
|
Świątynia Nieba w Pekinie i pozujący do zdjęcia chłopczyk |
|
Świątynia Nieba w Pekinie |
|
Świątynia Nieba w Pekinie |
|
Świątynia Nieba w Pekinie |
|
Próbowałem rozkminić w co grają ale nie dałem rady |
|
Zakazane Miasto w Pekinie |
|
Zakazane Miasto w Pekinie |
|
W sklepie w kompleksie Muzeum Armii Terakotowej |
|
Muzeum Armii Terakotowej |
|
Dworzec kolejowy. Ostatnie zdjęcie w Xi'an.. |
|
W sklepie z pamiątkami na lotnisku |
|
Córka właścicieli hostelu w Xinjie (Yuanyang).
Po odrobieniu zadania domowego włączyła na komórce
'Set fire to the rain' Adele i umilała mi kolację pokazem tańca :) |
|
Chińska moda - podciągnięty pod cyce tshirt
i wietrzenie brzucha. Co kraj to obyczaj.
Dzieci natomiast miały rozcięte na tyłku spodnie z wystającą dupą
żeby mogły w każdej chwili się załatwić na ulicy, dworcu czy
gdzie tam się aktualnie znalazły. Bez komentarza |
|
Ot takie szczegóły złapane w autobusie |
|
Ot takie szczegóły złapane w autobusie |
|
6 godzin w autobusie do granicy z Wietnamem.
To czerwone wiadro w dole zdjęcia to wbrew pozorom siedzenie dla pasażera.
Co jakiś czas mijaliśmy posterunki policji (nie wiem po co tam były) i każdy
z pasażerów, który nie siedział w przeznaczonym do tego celu fotelu przed
posterunkiem musiał wysiąść z autobusu (tak żeby policjanci nie widzieli)
i przejść ileśset metrów na piechotę żeby z powrotem wsiąść (znowu
niezauważenie dla policji) do czekającego dalej za posterunkiem autobusu.
|
Filmy Kasi:
Wyobrażam sobie jak mogłeś być wkurzony, ale na tym polega zwiedzanie świata. Albo siedzimy w domku albo stykamy się z koszmarem. Na pewno dalej będzie lepiej (mam nadzieję). Jestem zdumiona pozytywnie oczywiście Twoimi opisami, a wiem że a tym miałeś zawsze trudności. Super !!!!! Nie zrażaj się niczym i dąż do celu - spełniasz Swoje marzenie (nie wszystkich na to stać). Jesteśmy z Ciebie dumni i cały czas jesteśmy myślami z Tobą.Pozdrawiamy i trzymamy kciuki.
OdpowiedzUsuńTata i mama.
Dzięki za rzetelną relację, jak widać niczego nie owijasz w bawełnę. To nam się podoba ! Czujemy się jak byśmy tam byli i mamy takie same wrażenia. Życzymy powodzenia i z niecierpliwością czekamy na dalsze wpisy.
OdpowiedzUsuńHej! Przypadkiem trafiliśmy na Twojego bloga i musimy przyznać, że bardzo nam się podoba! :D w Chinach byliśmy w 2013 roku i teraz z rozbawieniem przypominalismy sobie jak się wtedy czuliśmy. Z bardzo wieloma rzeczami, o których pisałeś się zgadzamy. Ale jednak wciąż nie ze wszystkimi, bo w dużej mierze to jednak jest kwestia innej 'kultury' - zależy tylko jak tę 'kulturę' definiujesz :P Pozdrawiamy, Ola i Kamil. (www.wszedziepodrodze.pl)
OdpowiedzUsuń