Siedzę sobie w centrum Battambang pod drzewem na ławce
ustawionej na promenadzie ciągnącej się wzdłuż rzeki przecinającej miasto na
pół i wśród zgiełku ulicy z drugiej strony rzeki dochodzi do moich uszu pianie
koguta. Niezupełnie takich odgłosów można się spodziewać w centrum drugiego
największego miasta w kraju, nawet jeśli jest to Kambodża. Wg
najpopularniejszego przewodnika dla backpakersów miasto ma wyjątkowy urok
pośród największych miast w kraju i udanie łączy wygląd nowoczesnego miasta z
małomiasteczkową życzliwością i przyjaznością, a to wszystko pośród bardzo
dobrze zachowanej kolonialnej architektury. Po takiej rekomendacji nie można
nie odwiedzić. Sporo bzdur i głupich porad wyczytałem w tymże poradniku, ale ta
biła je wszystkie na głowę. Przynajmniej w mojej opinii.
W rzeczywistości Battambang okazał się być wyjątkowo
nieciekawym miejscem. Zamiast dobrze zachowanej architektury, brudne,
zaniedbane budynki. Z nowoczesnością miasto miało tyle wspólnego co fasolka po
bretońsku z Bretanią. A przyjazne – owszem było ale nie bardziej niż pozostałe
odwiedzone w Kambodży miejsca. Miasto jest nudne, kompletnie nieciekawe,
brudne, smutne i w mojej skromnej opinii niewarte spędzenia w nim choćby kilku
godzin, nie mówiąc o prawie 3 dniach, które mi było dane tam przebiedować.
Centralny market, charakterystyczny dla każdego miasta w kraju, wypada
wyjątkowo kiepsko na tle jego odpowiedników gdzie indziej – większy syf i
smród, mniejszy i mniej ciekawy wybór asortymentu. A ceny żarcia, zależne rzecz
jasna w sporej mierze od zdolności negocjacyjnych, są wyższe niż np. te w Siem
Reap czy Phnom Penh, a wybór mniejszy. Jeszcze a propos nowoczesności – w 150
tysięcznym mieście nie ma ani jednego znaku sygnalizacji świetlnej. Ponadto
dopiero w 2010 roku oddane do użytku zostało pierwsze i jedyne jak na razie
centrum handlowe. Niestety po 4 latach wygląda jakby stało tam co najmniej od
lat 40-tu – brudne, smutne, szpetne, na wpół puste z asortymentem z minionej
epoki. I tak mógłbym jeszcze długo :) Wyjątkowo mi się ta osada nie spodobała.
|
Ulica w centrum Battambang z jednym z wielu
namiotów, pod którymi odbywają się śluby
(w całej zresztą Kambodży, nie tylko w Battambang) |
|
Dzieci w Kambodży są wyjątkowo przyjaźnie nastawione |
I tego kiepskiego wizerunku nie ratują nawet atrakcje poza miastem, będące
głównym magnesem przyciągającym turystów w ten region. Chyba najbardziej znaną
z nich jest tzw. bamboo train (nori
po khmersku) czyli lekka platforma zbita z desek i bambusa o wymiarach ok. 3 x
1,5 metra z przymocowanym do niej małym silniczkiem o mocy ok. 6 KM
rozpędzającym to cudo do ok. 20-30km/h a całość posadowiona na dwóch osiach ze
stalowymi kołami toczącymi to wszystko po starych torach kolejowych,
pozostawionych jeszcze przez francuzów z czasów, kiedy na mapie był taki twór
jak Indochiny.
|
Stare tory kolejowe z czasów Indochin |
|
Bamboo train |
Cała trasa wiedzie przez wiejskie tereny, pola i nieużytki,
głownie jednak po obu stronach torów widzi się gęste krzaki i nic ponadto,
czasem „przyozdobione” gigantycznymi pająkami przesiadującymi na rozpiętych tuż
na głowami turystów pajęczynami. Widok przyprawiający o ciarki. Cała ta zabawa
trwa ok. 20 minut w jedną stronę. „Pociąg” kończy swój bieg w jakiejś
nieszczęsnej wiosce, gdzie na turystów czyhają bezlitośni sprzedawcy kokosów i
ubrań oraz dzieci sprzedające dziergane bransoletki za one dolar. Tak na
marginesie odnoszę wrażenie, że w Kambodży prawie wszystko kosztuje zawsze one
dolar. Poza niestety noclegami (choć i takie można znaleźć ale zdecydowanie nie
polecam) i transportem po kraj, a szkoda. We wsi można pooglądać pasące się tu
i tam krowy oraz sennych mieszkańców przesiadujących w swych obejściach i
oczekiwać na drogę powrotną zajmującą kolejne 20 minut w zależności od
natężenia ruchu na torach. Jako, że jest tylko jeden tor to zawsze jak z
naprzeciwka nadjeżdża inny bamboo train jeden z pociągów zostaje zdemontowany i
usunięty z torów żeby drugi mógł przejechać.
Po tej operacji pociąg ponownie jest montowany i sadowiony
na torach. Regułą jest, że demontowany jest zawsze ten lżej załadowany. Chociaż
w trakcie mojej jazdy, demontowany był zawsze mój, niezależenie od obciążenia
tego drugiego :) Kiedyś pociągami tymi przewożono różne towary między wioskami,
dzisiaj znacznie bardziej intratne jest przewożenie turystów w związku z tym
zrobiła się z tego niezła turystyczna szopka. Rozważając swój przyjazd do
Battambang myślałem żeby w ogóle ominąć ten cyrk, nie wydawało mi się to
specjalnie atrakcyjne. I mimo, że nadal uważam, że 5 dolców to ciut za dużo jak
na tę atrakcję, mimo wszystko dość pozytywnie mnie to zaskoczyło i w zasadzie
nie żałuję, przynajmniej będą jakieś wspomnienia z mojej wizyty w Battambang.
|
Demontaż bamboo train |
Inną z kolei, nie mniej znaną, atrakcją w okolicy miasta
jest wzgórze Phnom Sampeau. Na szczycie można podziwiać kompleks świątyń
buddyjskich (kolejne takie same świątynie jak wszędzie), dwie sztuki artylerii
z czasów Czerwonych Khmerów (nic ciekawego) oraz widoki na okoliczne tereny
(nuda). W połowie drogi na szczyt można odwiedzić tzw. Killing Caves. Jedno z
miejsc kaźni setek ludzi, którzy uderzeniami pałkami i prętami w tył głowy
strącani byli do jaskini i tam kończyli żywota (jeśli przeżyli uderzenie w
głowę). Ponownie jednak nic szalenie ciekawego (na pewno nie ma porównania do
miejsc kaźni w i w okolicy Phnom Penh). Po wizycie w średnio ciekawych
świątyniach i jaskiniach śmierci schodząc ponownie ze szczytu u podnóża wzgórza
można być świadkiem ciekawego widowiska. Codziennie około godziny 18-tej z
pieczary wewnątrz wzgórza przez otwór w pionowej skalnej ścianie wylatują
miliony nietoperzy udających się na żer nad okoliczne pola. Jest ich tak dużo,
że cały ten spektakl trwa dobre pół godziny zanim ostatni nietoperek opuści
swoją grotę. Czytając o tym wcześniej spodziewałem się ujrzeć jakąś gigantyczną
chmurę tych zwierząt zakrywającą całe niebo nad głowami gapiów. Niestety nie
tak oszałamiająco to wyglądało. Nietoperki utworzyły strumień o szerokości
kilku metrów i takim korowodem leciały jeden za drugim na łąki i pola. Owszem,
była to atrakcja, coś dla mnie nowego ale szczęki z ziemi nie zbierałem.
Chociaż był to zdecydowany gwóźdź wizyty w Phnom Sampeau i Battambang w ogóle.
|
Killing cave w Phnom Sampeau |
|
Widok ze szczytu Phnom Sampeau |
|
Bat cave w Phnom Sampeau
(w prawej części widać sznur nietoperzy) |
Drugiego dnia wypożyczyłem jeszcze rower żeby skoczyć
kawałek za centrum i zobaczyć dwie atrakcje jakie miasto samo w sobie ma do
zaoferowania – farmę krokodyli i starą nieczynną od 1975 roku fabrkę/rozlewnię
Pepsi. Okazało się, że „fenomenalna” atrakcja numer dwa już nie istnieje,
natomiast farma krokodyli – owszem funkcjonuje – ale za wejście życzy sobie 2
dolce więc spasowałem. Po tym czym mnie miasto uraczyło do tej pory okazałoby
się pewnie, że w stawie pływa jeden krokodyl, który cały czas jest schowany w
szuwarach i nikt go nigdy nie widział. Tak więc atrakcji co niemiara,
aczkolwiek żadna w mojej opinii nie warta fatygowania się do Battambang. Ale
nieciekawe rzeczy też czasem warto zobaczyć, choćby żeby poznać nieco mniej
turystyczną stronę kraju albo żeby docenić później te ciekawsze atrakcje.
Zresztą co widziałem to moje :)
Tradycyjnie na koniec więcej zdjęć:
|
Ulica 2,5 w Battambang |
|
Stara zajezdnia kolejowa przy nieczynnym dworcu |
|
Ponury warsztat gdzieś w Battambang |
|
Cmentarz przy świątyni buddyjskiej |
|
Świątynny kot |
|
Gadający ptak (naprawdę gadał jak papuga) |
|
Dzieci we wsi na końcu torów bamboo train |
|
We wsi na końcu torów bamboo train |
|
We wsi na końcu torów bamboo train |
|
Krowa we wsi i pająk na pajęczynie |
|
Widok ze szczytu Phnom Sampeau |
Dziku drogi! szukam właśnie jakichś informacji o Battambang i trafiam na Twojego bloga :))). Dzięki za pomoc w planowaniu, nie jadę ;)))
OdpowiedzUsuń