wtorek, 23 grudnia 2014

Tajlandia. Bangkok

Muszę napisać, że nie mogłem się już trochę doczekać Tajlandii po 2 miesiącach spędzonych w Wietnamie i Kambodży. Szczególnie biednej Kambodży. Nie żeby tam było jakoś wyjątkowo źle, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze wspominam swój pobyt w tych krajach. Ale ponad miesiąc bez ciepłego prysznica (i pomyśleć, że jeszcze 4 miesiące temu można by mnie torturować polewając zimną wodą i wszystko bym wyśpiewał jak na spowiedzi), dość monotonne żarcie (jeśli stołujesz się jak najtaniej), mało spożywczaków z kiepskim wyborem i ogólnie jakiś taki brak tego wszystkiego do czego mnie zachodnia cywilizacja przyzwyczaiła robił swoje. Tak sobie zdałem sprawę, że przez ostatnie kilka tygodni nie widziałem nawet tak prozaicznej rzeczy jak drogowa sygnalizacja świetlna. W drugim i trzecim największym mieście Kambodży (Siem Reap i Battambang, nie wspominając o zadupiastym Koh Kong) nie było ani jednego światła drogowego, a znaków drogowych mniej niż na jednym skrzyżowaniu w Gdańsku. Ale jakoś to wszystko działało o dziwo. Tak, zdecydowanie wyczekiwałem Tajlandii z jej nowoczesnością, bogato zaopatrzonymi sklepami i ogólnie takim powiewem cywilizacji zachodniej.


I rzeczywiście to wszystko tam jest (z wyjątkiem może dobrego internetu, który nawet w Bangkoku działał gorzej niż w bambusowej chacie w największej dziurze w Kambodży). Jaką niesamowitą radochę sprawił mi ciepły prysznic w hostelu. Albo klimatyzator w pokoju. A największą chyba fakt, że nie ciągnął się za mną po ulicach sznur tuktukowców oferujących swoje usługi przekrzykiwaniem się nawzajem. Jak zobaczyłem pierwszego po wyjściu z metra od razu spiąłem się w sobie gotów do ciętej riposty albo ucieczki z plecakiem, a tu nic. Minąłem jak gdyby nigdy nic i poszedłem dalej. Niezwykłe, na to czekałem J Niestety razem z tą całą cywilizacją przyszły też wyższe ceny, co szczególnie po Kambodży, gdzie dzienny budżet, jeśli nie ruszałem się z miejsca, mógł wynieść nawet 6 dolców, ciężko mi było z początku zaakceptować. Myślałem, że nigdy tego nie napiszę ale brakowało mi w Bangkoku również możliwości targowania się w takim zakresie jak we wcześniejszych krajach. Tak jak kiedyś tego nienawidziłem i ceniłem sobie ustalone za wszystko ceny, tak teraz nawet zaczęło mi to sprawiać frajdę – szczególnie jeśli dużo utargowałem :) I mimo, że ceny wszystkiego były wyższe to nie zawsze szła za tym lepsza jakość. Rozczarowała mnie tradycyjna tajska potrawa – Padtai – niewiele się to szczerze pisząc różniło od smażonego makaronu z warzywami, którym się zapychałem przez ostatnie tygodnie. Owoce i warzywa nie dość, że często droższe niż w Polsce to często wcale nie lepsze. Ba, nawet te wszystkie Tajki ze swoją legendarną urodą, uważane za najpiękniejsze kobiety na świecie, się gdzieś poukrywały albo wychodziły tylko nocą? Nie wiem, ale na palcach jednej ręki policzę dziewczyny urodą dorównujące ich średnioładnym odpowiedniczkom w Polsce.

Zatem żarcie takie sobie, dziewczyny takie sobie, ceny wysokie, a więc było w ogóle coś pozytywnego w tym Bangkoku? Mniej niż się spodziewałem, ale coś się postaram znaleźć. Całkiem pozytywnym doświadczeniem była godzinka spędzona w Skybarze na 64 piętrze jednego z wieżowców w mieście z fantastyczną panoramą na całe centrum Bangkoku. Trzeba się było odstawić jak stróż w Boże Ciało i słono zapłacić (wybraliśmy z Kasią drugą najtańszą pozycję z menu – piwo za 41zł na głowę coby nie robić wiochy kupując wodę za 30zł) ale chyba było warto. Tym bardziej, że były orzeszki i daktyle za friko :)

Na 64 piętrze Skybaru w Bangkoku

Full romantic :)

Zdrówko najdroższym piwem w życiu

Całkiem pozytywnie zaskoczyła mnie najbardziej chyba znana backpackerska ulica na świecie – Khao San Road. Po tym co czytałem w necie i słyszałem od ludzi spodziewałem się jakiegoś istnego koszmaru. Jak to kolega kiedyś opisał – ulica przypomina skrzyżowanie zakopiańskich Krupówek i sopockiego Monciaka w sezonie z napierniczającą przez dzień i pół nocy z każdej z licznych knajp muzą techno tworzącą jakąś kakofonię dźwięków nie do zniesienia i pijanymi, drącymi mordy młodymi ludźmi z całego świata. Jakby nie patrzeć obraz bardzo zniechęcający do odwiedzin. Mnie szczęśliwie nie zniechęcił, a wręcz przeciwnie – dość pozytywnie zaskoczył. Rzeczywiście, trochę może przypominać Monciaka z mnóstwem barów otwartych na ulicę, straganów gdzie można zrobić sobie warkoczyki czy dredy (z tego drugiego ku ogromnej uciesze skorzystałem), innych gdzie wyrobisz sobie lewe prawko, kartę studencką ISIC, legitymację prasową, dowód osobisty czy dziesiątki innych przydatnych i zupełnie zbędnych dokumentów oraz mnóstwo sklepików z ciuchami po niestety zawyżonych dość cenach (aczkolwiek można się targować, choć nie za dużo). Jak na turystyczny deptak przystało było też trochę chińskiej tandety, jeden czy dwóch pijanych zagubionych w tłumie ale generalnie nie taki diabeł straszny jak go malują. Może trochę to wynikało z faktu, że przyjechałem z mało ucywilizowanej dziczy i potrzebowałem też takich doznań? Co prawda nie spałem w jednym z hosteli tam zlokalizowanych i nie uczestniczyłem w nocnym życiu ulicy – może wtedy jest gorzej, ale suma summarum nawet mi się to miejsce na swój sposób podobało.


Wreszcie :) Czekałem na to kilkanaście lat

Całkiem fajna okazała się również główna ulica China Town – Yaowarat Road z jej odnogami. Trochę się bałem zapuszczać bo po Chinach jestem uczulony na wszystko co ma w swoje nazwie „China” a jak widzę chińczyka to przechodzę na drugą stronę ulicy ale ci chyba byli jacyś bardziej cywilizowani bo nie odczuwałem nieodpartej potrzeby strzelania do każdej mijanej osoby. Strasznie żywa z setkami knajp, restauracji i garkuchni ulicznych serwujących niestety głownie owoce morza ale na szczęście nie tylko, straganów ze świeżo wyciskanym sokiem z owoców, z samymi owocami, dziwnymi deserami i czego tylko tam dusza zapragnie. Unoszący się nad wokami dym i uwijający się w kucharskim szale kucharze tworzyli w świetle zawieszonych na wózkach lamp prawdziwie orientalny widok. A nad tym wszystkim zawieszone na wysokich budynkach wzdłuż ulicy wielkie neony i świecące reklamy tworzące z kolei wizerunek prawdziwie nowoczesnej metropolii na zwór, jakby się uprzeć, Nowego Jorku czy Tokio.

Czytałem, że wielu podróżników traktuje Bangkok nie jako atrakcję samą w sobie lecz jako bazę wypadową lub punkt przesiadkowy w dalszych podróżach po Azji Południowo-wschodniej spędzając w mieście co najwyżej 1 lub 2 dni. I wydaje mi się, że jeśli ktoś nie ma dużo czasu to spinając pośladki jest to wystarczający okres czasu żeby zobaczyć najciekawsze atrakcje stolicy. Ja spędziłem tam niecałe 4 dni bez pośpiechu przechadzając się po mieście i mając nawet czas żeby odwiedzić ogromne centrum handlowe, w którym jakby się uprzeć można spędzić kilka dni i nie zobaczyć wszystkiego. I myślę sobie, że takie 4 dni w zupełności na stolice Tajlandii wystarczą. Tym bardziej, że nie wywarła ona na mnie dużego wrażenia (poza ciepłym prysznicem w hostelu rzecz jasna :)) i bez zbytniego żalu ruszyłem w dalszą drogę.

 

Tradycyjnie na koniec więcej zdjęć (tym razem głównie z Kasi telefonu bo mi się nie chciało robić):

Kasia wśród swoich ;)




Przed pałacem królewskim w stolicy

Przed pałacem królewskim w stolicy

Widokówka z 64 piętra nad Bangkokiem

Wow ;)



Miejski autobus na koniec

4 komentarze:

  1. No, wreszcie. Czekamy na każdy post, jak na zbawienie, szczególnie, że bardzo fajnie się je czyta. Chwalono Cię już tyle razy, że nie warto więcej, ale ... dar masz. Rozumiemy jednak, że po tak długim czasie nie chce się tworzyć. Tak więc trzymaj tak dalej, często pisz i kontaktuj się. Ciekawe jak w Malezji z kontaktem ze światem ?
    No, jutro wigilia, chyba będzie Ci trochę smutno. Wiedz, że cały czas myślimy o Tobie, a jutro będziesz w naszych sercach cały wieczór. Przyjmij najlepsze życzenia świąteczne, postaramy się jutro skontaktować przez Skype'a, może się uda. A Ty pozwól sobie jutro na coś extra (raz sobie nie żałuj). Całusy i gorące myśli z Gdańska,]
    Mama i Tata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontakt ze światem w Malezji na szczęście nienajgorszy choć ponownie nie taki jakiego się spodziewałem po najbardziej rozwiniętym kraju w tym regionie. Ale nie ma co narzekać. Gorzej z weną do tworzenia kolejnych postów, muszę się zmuszać strasznie żeby coś napisać. Ale nie zarzucam bloga póki co. Dzięki za życzenia i pozdrawiam z KL

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Również wszystkiego najlepszego. Pozdrawiam

      Usuń