piątek, 3 października 2014

Chiny

Tak sobie myślę, że chyba nawet dobrze się stało, że posta dot. Chin mogę opublikować dopiero teraz, po kilku dniach od opuszczenia tego kraju. Gdybym mógł to zrobić wcześniej jestem pewien, że nie dałoby się czytać tego psioczenia, steku wyzwisk pod adresem małych, żółtych ludzików i niecenzuralnych 90% słów. Pobyt w Chinach kosztował nas tyle stresu i nerwów, że mam nadzieję, że wyczerpałem ich zapasy na najbliższy rok. I gdyby nie dwa odwiedzone tam miejsca z pewnością mógłbym napisać, że czas tam spędzony i wydane na to pieniądze wyrzuciłem w błoto. Sytuację uratowały, chociaż w części, Wielki Mur oraz odwiedzone – już w pojedynkę bez Kasi – pandy w Chengdu. Plan również był taki, żeby jednak tych wpisów było kilka, żeby nie czekać kilka tygodni na podsumowujący całość pobytu w Chinach jeden wpis ale skoro i tak już jest po ptakach i nie mogę na bieżąco relacjonować wycieczki to postanowiłem ograniczyć opis Chin do tego jednego posta. Poza tym pobyt był i tak dwa razy krótszy niż początkowo zakładałem więc i nie ma co mnożyć opowieści. Ale po kolei.

Pełni wielkich oczekiwań dot. tego jakież to wspaniałości będzie nam dane oglądać w Chinach przez kolejne 30 dni naszej (później już tylko mojej) wyprawy oraz mający w pamięci naszą wcześniejszą, sprzed 5 lat, 12-dniową wizytę w Szanghaju, Suzhou i Hangzhou i miłe z niej wspomnienia, nie mogliśmy się doczekać naszego tam pobytu. Jakaż jednakowoż daleka od tychże oczekiwań okazała się rzeczywistość. Już na dzień dobry, tego samego dnia, okazało się, że w trakcie pobytu tam możemy zapomnieć o dostępie do bloga. Mało tego, cały właściwie google, na którym w dużej mierze opierać się miała wycieczka (dobra wyszukiwarka, mapy, czy wreszcie blog) szlag w Chinach trafił. Strony internetowe z hostelami, które w trakcie wyjazdu na bieżąco w kolejnych miastach trzeba rezerwować, wyszukiwarki pociągów w Chinach czy choćby nawet polskie portale jak WP, Onet czy Gazeta – to wszystko albo nie działało w ogóle albo tak, że odechciewało się tam szukać i sprawdzać cokolwiek. Niestety nie można było na to machnąć ręką bo spać gdzieś trzeba, do innego miasta czymś dojechać trzeba, kontakt z rodziną też jakiś utrzymywać wypada. I owszem – dałoby się pewnie to wszystko zrobić – zarezerwować hostel, znaleźć połączenie miedzy miastami czy zorganizować inne rzeczy – przez pośredników np. w hostelach, tylko że do dupy trochę z taką robotą. Nie do końca jest się niezależnym, a i koszty takiej organizacji rosną (pośrednictwo w końcu za darmo nie jest). Na to nałożyły się problemy z moim badziewiastym komputerem (skorzystam z okazji i na forum ogólnym odradzę zakup sprzętu firmy Acer), który zaczął ponownie się psuć uniemożliwiając często już i tak katorżniczą robotę organizacyjną w internecie. A szalę goryczy przelali doprowadzający mnie do szewskiej pasji Chińczycy swoją koszmarną obleśnością i kompletnym brakiem otwartości i zrozumienia dla potrzeb drugiego człowieka. Pewnie mi się dostanie, pewnie co niektórzy wyzwą mnie – może słusznie – od nietolerancyjnych chamów i małomiasteczkowych prostaczków, ale zanim ktoś rzuci kamień to proszę przyjechać samemu do Chin i np. przez tydzień stołować się w knajpie przy jednym stole z chińczykiem, który wygląda przy tym jak – nie ujmując – wygłodniała maciora w chlewie. Wiem, inna kultura. Może i tak. Ale nie wszystko, tak mi się przynajmniej wydaje, można wytłumaczyć odrębną kulturą. No bo jak usprawiedliwić sytuację, którą widziałem np. w autobusie jadąc z trasów ryżowych do granicy z Wietnamem. Biednej kobiecie obładowanej siatami i torbami, z dwójką dzieci, w tym jednym niemowlakiem na kolanach przy cycu, wypadło jabłko z siatki, które próbowała podać starszemu dziecku i poturlało się pod nogi jakiegoś chińczyka 2 rzędy dalej. Co na to chińczyk? Gapił się jak sroka w gnat to na babę to na jabłko, to na jabłko to na babę i do głowy mu nawet przez chwilę nie przyszło, żeby może podnieść to zakichane jabłko, które leżało 5cm od jego syry. I dopiero jak kobieta błagalnym wzrokiem zaczęła szukać jabłka łaskawie się schylił po owoc i podał kobiecie. Podobnie było jak pomogłem na jakimś dworcu starszej kobiecie znieść walizę po schodach, która wyraźnie się z nią męczyła. Chińczyk obok mnie spojrzał na mnie jak na kosmitę, że po jaką cholerę tak się wysilam. Nie wiem, może przesadzam, ale strasznie nienawidzę egoizmu. Drażni mnie to jak jasna cholera kiedy ludzie, szczególnie kiedy nie wymaga to od nich najmniejszego wysiłku, są tak beznadziejnie zapatrzeni w siebie i mają głęboko w czterech literach cały otaczający ich dookoła świat. I dotyczy to też nie tylko podejścia do drugiego człowieka, ale również do takich rzeczy jak np. środowisko naturalne. Jakim trzeba być, za przeproszeniem debilem, żeby wywalać puste butelki po napojach, opakowania po gotowych daniach, siatki i w ogóle jakiekolwiek małe i duże śmieci bezczelnie przez okna autobusu czy pociągu, prosto na ulicę i chodnik, na podłogę na dworcu czy hotelu. Jakim wieśniakiem trzeba być, żeby pluć na podłogę na dworcu, w pociągu czy autobusie zaciągając przy tym jakieś koszmarne gluty z nosa. Nikt mi nie wmówi, że takie zachowanie można wytłumaczyć odrębną kulturą. To się po prostu ma w sobie albo nie. Dam sobie rękę uciąć, że nie ma na świecie ludzi, żyjących w innych niż nasza europejska kulturach, którzy czerpią przyjemność z życia na wysypisku śmieci. No nie ma. Nikomu nie sprawia przyjemności, kiedy musi na chodniku lawirować między hałdami porozrzucanego wszędzie dookoła syfu. I jeszcze żeby to był tylko syf w postaci butelek, papierków czy siatek. Ale nie, trzeba dorzucić do tego np. sikające na środku chodnika prosto Ci pod nogi – albo co bardziej roztropni do koszy na śmieci – małe dzieci. Całe chociaż szczęście, że tylko dzieci.

No i się nie powstrzymałem od psioczenia na chińczyków. W sumie może i trochę przesadzam. Owszem, potrafią doszczętnie obrzydzić posiłek przy stole czy utrudnić życie codzienne swoją nieumiejętnością (niechęcią może) spojrzenia na drugiego człowieka jego własnymi oczyma ale w końcu 5 lat temu, kiedy byliśmy w Szanghaju Chińczycy byli tacy sami. Nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Problem chyba w tym, że wtedy mieliśmy na głowie znacznie mniej. Nie mieliśmy ze sobą rozwalonego kompa czy niedziałającego internetu, od których zależał w dużej mierze nasz pobyt. Wydaje mi się, że tym razem po prostu za dużo problemów i uciążliwości się nałożyło na siebie i sprawiło, że przeszliśmy tam prawdziwą drogę krzyżową tocząc boje o każdy najmniejszy krok na przód.

Ale tak jak napisałem, nie wszystko było stracone. O ile np. takie Miasto Zakazane w Pekinie, szczególnie jeśli się widziało już wcześniej podobne budowle, trochę nas rozczarowało – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że każdy najmniejszy krok naprzód pokonywało się w fali miliarda chińczyków ocierających i napierających na nas z każdej strony (miałem nawet wrażenie, że kilku mi na barana siedzi) – to o tyle taki Wielki Mur Chiński naprawdę zrobił na nas duże wrażenie. Znaczy największe wrażenie zrobił chyba fakt, że na murze nie przesiadywała akurat połowa narodu chińskiego, ale zaraz po tym sama budowla. Szczerze pisząc spodziewałem się zwykłego muru, tylko trochę większych rozmiarów, ale naprawdę warto było przebyć taki kawał świata, żeby go zobaczyć, żeby przejść kilka kilometrów od jednej wieżyczki strażniczej do drugiej, powspinać się na czasami bardzo strome (w jednym miejscu o nachyleniu dobrze ponad 45 stopni) schody i…na końcu zostać zaatakowanym znienacka przez sprzedawcę pocztówek, tshirtów, napojów i plastikowych rupieci. A wszystko dzięki pewnej Chince, którą mieliśmy szczęście poznać w hostelu i która pomogła nam się odnaleźć w gąszczu bezsensownie utrudniających życie rzeczy takich jak np. specjalny turystyczny autobus do Wielkiego Muru tam sprytnie zakamuflowany, żeby przypadkiem żaden turysta nie mógł do niego trafić. Znaczy pewnie i bez niej byśmy do tego muru dojechali ale kosztowałoby nas to na pewno zacznie więcej czasu i pieniędzy i nerwów. Zresztą w ogóle mam wrażenie, że mieliśmy niewyobrażalne szczęście poznać jedną z zapewne 10 osób w Chinach mówiącą po angielsku. Ale któż by się uczył jakiegoś tam angielskiego skoro za kilka lat cały świat pewnie będzie się przerzucał na język chiński. Aż mnie ciarki przechodzą kiedy pomyślę, że ich „kultura” miała by się wylać poza granice Chin. Strach się bać.
Wielki Mur

Wielki Mur

Autorzy bloga + Tao - jedyna w Chinach mówiąca po angielsku chinka
Również Xi’an, na które zapatrywałem się bardzo pozytywnie i której to armii terakotowej tam się znajdującej nie mogłem się doczekać okazało się pewnym rozczarowaniem. Jakoś ta armia nie wywarła na nas wrażenia. Sam nie wiem czemu. Może za duże mieliśmy wobec niej oczekiwania, a może po prostu zwyczajnie nie jest taka super. Trzy pawilony, w tym jeden poświęcony ni z gruchy ni z pietruchy pradawnym Etruskom (co to ma do grobowca chińskiego cesarza Bóg raczy wiedzieć) a dwa pozostałe (w tym jeden naprawdę wielki) wypełnione terakotowymi postaciami wojaków i koni odbębniliśmy w niecałe 2 godziny. Gdyby nie fakt, że skoro już w Xi’an byliśmy i trochę byłoby głupio tam nie zajrzeć to uważam, że specjalnie z myślą o obejrzeniu Armii Terakotowej jechać do Chin nie warto.
Armia Terakotowa

Armia Terakotowa

Armia Terakotowa
W Xi’an również skończył się jeden etap naszej wycieczki – Kasia wróciła do Polski. Dalej już musiałem radzić sobie sam. Stamtąd udałem się do miasta Chengdu gdzie miałem okazję zajrzeć do głównego i największego tego typu ośrodka na świecie, gdzie próbuje się w sztucznych warunkach przywrócić populację pandy wielkiej do stanu sprzed jej prawie całkowitego wytrzebienia. Podobno jest to piekielnie trudne bo pandy jakoś niespecjalnie chcą się rozmnażać w sztucznych warunkach. Jednakowoż chińczyki sobie z tym starają radzić z podobno niezłym skutkiem. Efekt tych starań miałem okazję widzieć na własne oczy. Misie niemowlaki wylegujące się na kocach w cieplarnianych warunkach i dorosłe już niedźwiedzie na wybiegu przy bambusowym paśniku. I muszę powiedzieć, że strasznie mnie urzekły. Faktycznie coś w sobie mają, że rozczulają swoim widokiem. Strasznie przypominają ludzi kiedy tak sobie siedzą oparte o drzewo albo leżą na plechach z rozwalonymi na boki tylnymi łapami i przednią łapą ze specjalnym wykształconym szóstym niby-kciukiem do przytrzymywania pędów, wpychają sobie kolejne kęsy bambusa do paszczy.
Aż by się chciało tam wejść i przytulić misia

To MISIE podoba

Wypad z mojego drzewa

Styrana jedzeniem Panda

Małe dojrzewają w kojcu
W ośrodku znalazły schronienie również pandy czerwone (odkryte przed pandami wielkimi i nazwane początkowo po prostu pandą, dopiero kiedy kilka lat później odkryto pandy wielkie – biało-czarne – ich mniejszych braci przemianowano na pandy czerwone) i…czarne łabędzie.
Panda czerwona
Kolejnym przystankiem w Chinach było miasto Kunming, stolica południowej prowincji Yunnan. Jeden z głównych punktów przystankowych dla podróżników udających się dalej do Wietnamu, z uwagi na znajdujący się tam konsulat tegoż kraju, do którego należy się udać po wizę (co też bez zwłoki po przyjeździe uczyniłem). Samo miasto nie oferuje nic ciekawego tym bardziej szkoda, że musiałem tam spędzić aż 3 dni w oczekiwaniu na wizę. Ale przynajmniej trochę odpocząłem od ciągłego bycia w drodze.

Pieskie życie w Chinach

Pieskie życie w Chinach

Jakaś świątynia buddyjska w Kunming

Z Kunming natomiast udałem się na sławetne tarasy ryżowe, wpisane na światową listę dziedzictwa narodowego UNESCO do miasta Yuanyang. I ponownie nie tak miało być. Trochę z mojej winy (pojechałem tam bez wystarczającej ilości gotówki żeby zwiedzić okoliczne wioski z najlepszymi punktami widokowymi na pobliskie tarasy zaś w samym miasteczku był tylko jeden bankomat nie obsługujący zagranicznych kart) trochę z powodu pogody (poranne mgły zasłaniające to co najciekawsze) a trochę z racji tego, iż nie trafiłem w najlepszy okres w roku do ich oglądania (najlepiej wybrać się tam od listopada do kwietnia, natomiast najlepsze zdjęcia można zrobić w styczniu i lutym). Tak czy inaczej nie zabawiłem tam długo i już następnego dnia o 10 rano siedziałem w autobusie do przygranicznego miasta Henkou – mojej bramy do Wietnamu.
Tarasy ryżowe w Yuanyang (okolice Xinjie)

Tarasy ryżowe w Yuanyang (okolice Xinjie)

Lokalne przekupki w Xinjie

Raj dla facetów ;)
Żadnego tak zapracowanego jak ta pani tam nie widziałem

Lokalna odzieżówka
Chiński etap naszej wycieczki okazał się niewypałem. Specjalnie pod tę wyprawę wyrobiliśmy wizy dwukrotnego wjazdu do Chin z myślą o tym, iż odwiedzimy Hong Kong lub Makao, z których ponownie wjedziemy do Chin. Również okres ważności wizy wzięliśmy dłuższy niż zwykłe 2 tygodnie z myślą, że spędzimy tam cały miesiąc. Niestety ani nie odwiedziliśmy Hong Kongu ani nie zabawiliśmy w Chinach na dłużej. Nie odwiedziliśmy bardzo wielu miejsc, na które mieliśmy ochotę – nie odbyliśmy rejsu na rzece Jangcy, nie pojechaliśmy do Wuhan, nie wybraliśmy się na północny-zachód Chin na pustynie i wielu innych miejsc. Powodem pośpiechu, poza wspomnianymi wcześniej trudnościami i upierdliwościami była również przemożna chęć wydostania się z Chin przed 1 października, kiedy to Chińczycy obchodzą święto narodowe i przez cały tydzień jak Chiny długie i szerokie przewalają się miliardami jak szarańcza od jednej atrakcji turystycznej do drugiej. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić jak wyglądają wtedy atrakcje turystyczne, ale jestem pewien, że nigdy w życiu nie chciałbym się tego dowiedzieć zważywszy, że w powszedni dzień tygodnia, kiedy przeciętny chińczyk siedzi w pracy, nie dało się w niektóre miejsca szpilki wcisnąć lub trzeba było stać w kolejce do kasy ponad godzinę. Również zakup biletów na pociągi czy autobusy staje się wtedy praktycznie niemożliwy i trzeba takowe rezerwować przynajmniej z 2-tygoniowym wyprzedzeniem (a my nie mieliśmy tak zaawansowanych wprzód planów). Zresztą nie tylko my chcieliśmy się z Chin wydostać przed tym okresem. Śmieszna sprawa, ale w większości państw na świecie okres świąteczny jest świetną okazją dla turystów do zasmakowania w ciekawych i nietuzinkowych wydarzeniach podczas gdy w Chinach jest to pretekst do ewakuacji z tego kraju. Tak czy owak bardzo żałujemy, że tak się to wszystko potoczyło z drugiej strony odczuwamy ulgę, że się już się stamtąd wydostaliśmy. Nie wiem czy jeszcze kiedyś najdzie nas ochota na wyjazd do tego kraju, w razie czego prosimy wybić nam ten koszmarny pomysł z głowy J

Na koniec tradycyjnie więcej zdjęć oraz link do youtuba Kasi z filmikami

Wielki Mur

W rzeczywistości było jeszcze stromiej

Wielki Mur

Wielki Mur

Prawie cały odcinek w tle żeśmy prześli

Widok z wieżyczki strażniczej

Wielki Mur

Wielki Mur

Wielki Mur

Nie mogło zabraknąć słitfoci

Styrany podróżnik
Wielki Mur

Mur zdobyty
Zakazane Miasto w Pekinie

Zakazane Miasto w Pekinie i nasza przewodniczka

Świątynia Nieba w Pekinie
Świątynia Nieba w Pekinie i pozujący do zdjęcia chłopczyk

Świątynia Nieba w Pekinie

Świątynia Nieba w Pekinie

Świątynia Nieba w Pekinie

Próbowałem rozkminić w co grają ale nie dałem rady

Zakazane Miasto w Pekinie

Zakazane Miasto w Pekinie

W sklepie w kompleksie Muzeum Armii Terakotowej
Muzeum Armii Terakotowej
Dworzec kolejowy. Ostatnie zdjęcie w Xi'an..

W sklepie z pamiątkami na lotnisku
Córka właścicieli hostelu w Xinjie (Yuanyang).
Po odrobieniu zadania domowego włączyła na komórce
'Set fire to the rain' Adele i umilała mi kolację pokazem tańca :)

Chińska moda - podciągnięty pod cyce tshirt
i wietrzenie brzucha. Co kraj to obyczaj.
Dzieci natomiast miały rozcięte na tyłku spodnie z wystającą dupą
żeby mogły w każdej chwili się załatwić na ulicy, dworcu czy
gdzie tam się aktualnie znalazły. Bez komentarza

Ot takie szczegóły złapane w autobusie

Ot takie szczegóły złapane w autobusie

6 godzin w autobusie do granicy z Wietnamem.
To czerwone wiadro w dole zdjęcia to wbrew pozorom siedzenie dla pasażera.
Co jakiś czas mijaliśmy posterunki policji (nie wiem po co tam były) i każdy
z pasażerów,  który nie siedział w przeznaczonym do tego celu fotelu przed
posterunkiem musiał wysiąść z autobusu (tak żeby policjanci nie widzieli)
i przejść ileśset metrów na piechotę żeby z powrotem wsiąść (znowu
niezauważenie dla policji) do czekającego dalej za posterunkiem autobusu.


Filmy Kasi:





3 komentarze:

  1. Wyobrażam sobie jak mogłeś być wkurzony, ale na tym polega zwiedzanie świata. Albo siedzimy w domku albo stykamy się z koszmarem. Na pewno dalej będzie lepiej (mam nadzieję). Jestem zdumiona pozytywnie oczywiście Twoimi opisami, a wiem że a tym miałeś zawsze trudności. Super !!!!! Nie zrażaj się niczym i dąż do celu - spełniasz Swoje marzenie (nie wszystkich na to stać). Jesteśmy z Ciebie dumni i cały czas jesteśmy myślami z Tobą.Pozdrawiamy i trzymamy kciuki.
    Tata i mama.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za rzetelną relację, jak widać niczego nie owijasz w bawełnę. To nam się podoba ! Czujemy się jak byśmy tam byli i mamy takie same wrażenia. Życzymy powodzenia i z niecierpliwością czekamy na dalsze wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej! Przypadkiem trafiliśmy na Twojego bloga i musimy przyznać, że bardzo nam się podoba! :D w Chinach byliśmy w 2013 roku i teraz z rozbawieniem przypominalismy sobie jak się wtedy czuliśmy. Z bardzo wieloma rzeczami, o których pisałeś się zgadzamy. Ale jednak wciąż nie ze wszystkimi, bo w dużej mierze to jednak jest kwestia innej 'kultury' - zależy tylko jak tę 'kulturę' definiujesz :P Pozdrawiamy, Ola i Kamil. (www.wszedziepodrodze.pl)

    OdpowiedzUsuń