sobota, 29 listopada 2014

Battambang niewart wizyty

Siedzę sobie w centrum Battambang pod drzewem na ławce ustawionej na promenadzie ciągnącej się wzdłuż rzeki przecinającej miasto na pół i wśród zgiełku ulicy z drugiej strony rzeki dochodzi do moich uszu pianie koguta. Niezupełnie takich odgłosów można się spodziewać w centrum drugiego największego miasta w kraju, nawet jeśli jest to Kambodża. Wg najpopularniejszego przewodnika dla backpakersów miasto ma wyjątkowy urok pośród największych miast w kraju i udanie łączy wygląd nowoczesnego miasta z małomiasteczkową życzliwością i przyjaznością, a to wszystko pośród bardzo dobrze zachowanej kolonialnej architektury. Po takiej rekomendacji nie można nie odwiedzić. Sporo bzdur i głupich porad wyczytałem w tymże poradniku, ale ta biła je wszystkie na głowę. Przynajmniej w mojej opinii.

W rzeczywistości Battambang okazał się być wyjątkowo nieciekawym miejscem. Zamiast dobrze zachowanej architektury, brudne, zaniedbane budynki. Z nowoczesnością miasto miało tyle wspólnego co fasolka po bretońsku z Bretanią. A przyjazne – owszem było ale nie bardziej niż pozostałe odwiedzone w Kambodży miejsca. Miasto jest nudne, kompletnie nieciekawe, brudne, smutne i w mojej skromnej opinii niewarte spędzenia w nim choćby kilku godzin, nie mówiąc o prawie 3 dniach, które mi było dane tam przebiedować. Centralny market, charakterystyczny dla każdego miasta w kraju, wypada wyjątkowo kiepsko na tle jego odpowiedników gdzie indziej – większy syf i smród, mniejszy i mniej ciekawy wybór asortymentu. A ceny żarcia, zależne rzecz jasna w sporej mierze od zdolności negocjacyjnych, są wyższe niż np. te w Siem Reap czy Phnom Penh, a wybór mniejszy. Jeszcze a propos nowoczesności – w 150 tysięcznym mieście nie ma ani jednego znaku sygnalizacji świetlnej. Ponadto dopiero w 2010 roku oddane do użytku zostało pierwsze i jedyne jak na razie centrum handlowe. Niestety po 4 latach wygląda jakby stało tam co najmniej od lat 40-tu – brudne, smutne, szpetne, na wpół puste z asortymentem z minionej epoki. I tak mógłbym jeszcze długo :) Wyjątkowo mi się ta osada nie spodobała.
 
Ulica w centrum Battambang z jednym z wielu
namiotów, pod którymi odbywają się śluby
(w całej zresztą Kambodży, nie tylko w Battambang)

Dzieci w Kambodży są wyjątkowo przyjaźnie nastawione
 
I tego kiepskiego wizerunku nie ratują nawet atrakcje poza miastem, będące głównym magnesem przyciągającym turystów w ten region. Chyba najbardziej znaną z nich jest tzw. bamboo train (nori po khmersku) czyli lekka platforma zbita z desek i bambusa o wymiarach ok. 3 x 1,5 metra z przymocowanym do niej małym silniczkiem o mocy ok. 6 KM rozpędzającym to cudo do ok. 20-30km/h a całość posadowiona na dwóch osiach ze stalowymi kołami toczącymi to wszystko po starych torach kolejowych, pozostawionych jeszcze przez francuzów z czasów, kiedy na mapie był taki twór jak Indochiny.

Stare tory kolejowe z czasów Indochin

Bamboo train
 
Cała trasa wiedzie przez wiejskie tereny, pola i nieużytki, głownie jednak po obu stronach torów widzi się gęste krzaki i nic ponadto, czasem „przyozdobione” gigantycznymi pająkami przesiadującymi na rozpiętych tuż na głowami turystów pajęczynami. Widok przyprawiający o ciarki. Cała ta zabawa trwa ok. 20 minut w jedną stronę. „Pociąg” kończy swój bieg w jakiejś nieszczęsnej wiosce, gdzie na turystów czyhają bezlitośni sprzedawcy kokosów i ubrań oraz dzieci sprzedające dziergane bransoletki za one dolar. Tak na marginesie odnoszę wrażenie, że w Kambodży prawie wszystko kosztuje zawsze one dolar. Poza niestety noclegami (choć i takie można znaleźć ale zdecydowanie nie polecam) i transportem po kraj, a szkoda. We wsi można pooglądać pasące się tu i tam krowy oraz sennych mieszkańców przesiadujących w swych obejściach i oczekiwać na drogę powrotną zajmującą kolejne 20 minut w zależności od natężenia ruchu na torach. Jako, że jest tylko jeden tor to zawsze jak z naprzeciwka nadjeżdża inny bamboo train jeden z pociągów zostaje zdemontowany i usunięty z torów żeby drugi mógł przejechać.
Po tej operacji pociąg ponownie jest montowany i sadowiony na torach. Regułą jest, że demontowany jest zawsze ten lżej załadowany. Chociaż w trakcie mojej jazdy, demontowany był zawsze mój, niezależenie od obciążenia tego drugiego :) Kiedyś pociągami tymi przewożono różne towary między wioskami, dzisiaj znacznie bardziej intratne jest przewożenie turystów w związku z tym zrobiła się z tego niezła turystyczna szopka. Rozważając swój przyjazd do Battambang myślałem żeby w ogóle ominąć ten cyrk, nie wydawało mi się to specjalnie atrakcyjne. I mimo, że nadal uważam, że 5 dolców to ciut za dużo jak na tę atrakcję, mimo wszystko dość pozytywnie mnie to zaskoczyło i w zasadzie nie żałuję, przynajmniej będą jakieś wspomnienia z mojej wizyty w Battambang.

Demontaż bamboo train
 
Inną z kolei, nie mniej znaną, atrakcją w okolicy miasta jest wzgórze Phnom Sampeau. Na szczycie można podziwiać kompleks świątyń buddyjskich (kolejne takie same świątynie jak wszędzie), dwie sztuki artylerii z czasów Czerwonych Khmerów (nic ciekawego) oraz widoki na okoliczne tereny (nuda). W połowie drogi na szczyt można odwiedzić tzw. Killing Caves. Jedno z miejsc kaźni setek ludzi, którzy uderzeniami pałkami i prętami w tył głowy strącani byli do jaskini i tam kończyli żywota (jeśli przeżyli uderzenie w głowę). Ponownie jednak nic szalenie ciekawego (na pewno nie ma porównania do miejsc kaźni w i w okolicy Phnom Penh). Po wizycie w średnio ciekawych świątyniach i jaskiniach śmierci schodząc ponownie ze szczytu u podnóża wzgórza można być świadkiem ciekawego widowiska. Codziennie około godziny 18-tej z pieczary wewnątrz wzgórza przez otwór w pionowej skalnej ścianie wylatują miliony nietoperzy udających się na żer nad okoliczne pola. Jest ich tak dużo, że cały ten spektakl trwa dobre pół godziny zanim ostatni nietoperek opuści swoją grotę. Czytając o tym wcześniej spodziewałem się ujrzeć jakąś gigantyczną chmurę tych zwierząt zakrywającą całe niebo nad głowami gapiów. Niestety nie tak oszałamiająco to wyglądało. Nietoperki utworzyły strumień o szerokości kilku metrów i takim korowodem leciały jeden za drugim na łąki i pola. Owszem, była to atrakcja, coś dla mnie nowego ale szczęki z ziemi nie zbierałem. Chociaż był to zdecydowany gwóźdź wizyty w Phnom Sampeau i Battambang w ogóle.

Killing cave w Phnom Sampeau


Widok ze szczytu Phnom Sampeau

Bat cave w Phnom Sampeau
(w prawej części widać sznur nietoperzy)

Drugiego dnia wypożyczyłem jeszcze rower żeby skoczyć kawałek za centrum i zobaczyć dwie atrakcje jakie miasto samo w sobie ma do zaoferowania – farmę krokodyli i starą nieczynną od 1975 roku fabrkę/rozlewnię Pepsi. Okazało się, że „fenomenalna” atrakcja numer dwa już nie istnieje, natomiast farma krokodyli – owszem funkcjonuje – ale za wejście życzy sobie 2 dolce więc spasowałem. Po tym czym mnie miasto uraczyło do tej pory okazałoby się pewnie, że w stawie pływa jeden krokodyl, który cały czas jest schowany w szuwarach i nikt go nigdy nie widział. Tak więc atrakcji co niemiara, aczkolwiek żadna w mojej opinii nie warta fatygowania się do Battambang. Ale nieciekawe rzeczy też czasem warto zobaczyć, choćby żeby poznać nieco mniej turystyczną stronę kraju albo żeby docenić później te ciekawsze atrakcje. Zresztą co widziałem to moje :)

Tradycyjnie na koniec więcej zdjęć:

Ulica 2,5 w Battambang

Stara zajezdnia kolejowa przy nieczynnym dworcu

Ponury warsztat gdzieś w Battambang

Cmentarz przy świątyni buddyjskiej

Świątynny kot

Gadający ptak (naprawdę gadał jak papuga)

Dzieci we wsi na końcu torów bamboo train

We wsi na końcu torów bamboo train

We wsi na końcu torów bamboo train

Krowa we wsi i pająk na pajęczynie

Widok ze szczytu Phnom Sampeau

1 komentarz:

  1. Dziku drogi! szukam właśnie jakichś informacji o Battambang i trafiam na Twojego bloga :))). Dzięki za pomoc w planowaniu, nie jadę ;)))

    OdpowiedzUsuń